Jestem już w takim wieku, że czasem pytam swoich dzieci np. „Co grają Twenty One Pilots?” No i potem sprawdzam, jak to faktycznie brzmi. Druga bestsellerowa płyta TOP „Blurryface” miała kilka mocnych punktów – nawet jak dla mnie. Trzeci twór zespołu już teraz uchodzi za najlepszy, najdojrzalszy i najmroczniejszy. O skali fenomenu pozycji grupy niech świadczy fakt, że w weekend, kiedy „Trench” się pojawił, widziałem na ulicach miasta Lublin ulotki reklamowe z okładką płyty. Doprawdy trudno mi sobie przypomnieć, kiedy ostatnio spotkałem się z taką uliczną kampanią. Serwis Allmusic dał tej płycie 4,5 gwiazdki na 5. Znaczy się – wydarzenie. Płytę otwiera potrójny singiel „Jumpsuit/Nico and the Niners/Levitate” i to jest faktycznie mocny początek. Burczący bas, ciemny klawisz i zdecydowany, przechodzący w krzyk wokal w „Jumpsuit” – przypomina prawie Ministry. „Levitate” jest już rapowano-reggae’owy, co nie stanowi żadnego zaskoczenia, a „Nico…” podąża jego śladem, przy czym zawiera cytat z „Jumpsuit”, co daje w sumie ciekawy efekt promocyjnego wydawnictwa. W przypadku ”Morph” i „My Blood” mamy od strony muzycznej paradoksalnie więcej popu, a nawet funku. Jest melodyjnie, ale też lżej. Od piątego kawałka wracają jednak mroczniejsze tła, rapowane wstawki i elektroniczne cięcia. Płyta poważnieje – takie kawałki jak „Bandito” i „Pet Cheetah” przypominają o czarnym ptaszysku na okładce. Rozrywkowy klimat słychać znów w przedostatnim „Legend”, w którym jest coś z Dexy’s Midnight Runner. Album kończy podniosły, prowadzony przez partię pianina numer „Leave the City”. Nie mogę powiedzieć, że kupuję w całości propozycję duetu Tyler Joseph/Josh Dun. Takie granie pociąga mnie na podobnej zasadzie jak kilkanaście lat temu Limp Bizkit. Czuję o co w tym biega i szczerze podoba mi się spora część materiału. Dobrze, że panowie się rozwijają, próbują nowych rzeczy. No i ta uliczna reklama – można odnieść wrażenie, że ma się do czynienia z ważnym muzycznym wydarzeniem.