O blogu

Prawie całe swoje życie (zaczęte w znamiennym roku 1968) funkcjonowałem w przekonaniu, że o pozycji człowieka decyduje obycie w kulturze. Że trzeba znać zespoły, chodzić do kina, czytać różne książki. Od podstawówki podsłuchiwałem kolegów, którzy liczyli się w klasie, czy pod blokiem i najfajniejsi z nich zawsze się na tym znali. Potem ci najlepsi koledzy zaczęli też chodzić na wystawy, na spektakle i kabarety, mieli w domu jakieś rzeczy wywieszone na ścianach. Ja się starałem jakoś w tym połapać. Zacząłem nawet pisać pierwsze recenzje. Najpierw na szkolną gazetkę, potem do zeszytu, a z czasem do artzinów i do studenckiej rozgłośni. Poznawałem coraz to nowych ludzi. Niektórzy zakładali grupy teatralne, inni czasopisma, jeszcze inni nagrywali płyty. Zauważałem, że jak ktoś słucha fajnej muzyki, to zna się też na dobrych filmach i ma przeczytane te głośne i ważne książki. A przy okazji podobało mi się też co myśli o życiu, polityce i pieniądzach. No więc ja też taki chciałem być i nawet trochę byłem. Z czasem znajomi to do mnie przychodzili pożyczyć coś ciekawego do słuchania, jakąś książkę albo film na kasecie. Po studiach starałem się coraz bardziej, coraz więcej bywałem, coraz więcej też pisałem. Czułem, że w sumie to się już nieźle znam. Natomiast niektórym ze znajomych jakby nieco przeszło, zaczęli pracować i czasu mieli już mniej. Mnie zarabianie pieniędzy pozwoliło na większe zakupy płyt i książek. W pracy nie wszyscy się znali na muzyce i takich tam. Niektórych w ogóle to nie interesowało. Poczułem się na tym tle lepszy, a przynajmniej inny. Życie rodzinne nie przeszkodziło mi w rozwijaniu pasji. Innym jednak tak. Coraz mniej osób wpadało do mnie coś pożyczyć. W sumie podczas spotkań towarzyskich tematy kulturalne zaczęły być spychane na drugi, a potem trzeci plan. Jeszcze w tle mogła grać jakaś muzyka, ale już taka, by nie przeszkadzała. Po jakimś czasie już nikt mnie nie pytał co tam gra. Przez pewien czas machałem na ten stan ręka, bo pisałem recenzje do miesięcznika warszawskiego. Potem do takiego bardziej lokalnego. W którymś momencie zabrakło mi w domu miejsca na książki, płyty, filmy, albumy i obrazy. Zero wolnych ścian. Zero też pytań od znajomych – co czytasz, co tam słuchasz? Zrobiło mi się głupio. Jakoś społecznie i życiowo niezręcznie. Pomyślałem – i po co mi to było? Dom zagraciłem, kasy tyle wydałem, kontakty i tak potraciłem, artystą nie zostałem. No i wtedy ktoś mi w końcu podpowiedział – załóż bloga. Lepszy blog niż nic.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×