Czasy są niespokojne i na rynku księgarskim nie brak powieści dystopijnych. Islandzka „Wyspa” napisana przez dziennikarkę radiową Sigridur Hagalin Bjornsdottir to dość klasyczna pozycja, w której punktem wyjścia jest niewytłumaczalne zdarzenie zmieniające losy całej opisywanej społeczności. W przypadku Islandii jest nim odcięcie od wszelkich kontaktów ze światem. Przestaje działać komunikacja poza granicami wyspy, samoloty i statki zapadają się w nicość po przekroczeniu strefy granicznej. Nikt nie może się dostać na Islandię i nikt nie wie co się stało z resztą świata. Sensem powieści nie jest jednak rozwikłanie zagadkowego zjawiska, lecz prześledzenie społeczno-politycznych konsekwencji takiej przymusowej izolacji. Autorka „Wyspy” pokazuje jak budzi się w ludziach strach, jak stan wyjątkowy zamienia się w dyktatorskie rządy, a wreszcie – jak mieszkańcy Islandii zaczynają się dzielić na prawdziwych Islandczyków i tych przyjezdnych, o odmiennym kolorze skóry i innym pochodzeniu. Mamy też obraz postępującego deficytu dóbr. W naszej globalnej gospodarce coraz trudniej o samowystarczalność. Na odciętej od świata Islandii zaczyna brakować paliwa, lekarstw, a z czasem też jedzenia. Wiele zawodów przestaje być potrzebnych, ludzie muszą przypomnieć sobie tradycje pasterskie, rybackie, czy rzemieślnicze. Niestety aura Islandii nie sprzyja produkcji rolniczej. W ludziach odzywają się coraz gorsze instynkty. Główni bohaterowie stają – jak wszyscy – w obliczu wielkich zmian. Jedni przejmują władzę i dostęp do deficytowych dóbr – inni tracą pracę, rodzinę i walczą o resztki własnej godności. Bjornsdottir opisuje świat polityki, własne środowisko dziennikarskie, losy kobiet, „obcych” spychanych do zamkniętych obozów, a nawet wyjętej spod opieki rodziców młodzieży, która tworzy własną społeczność na wzór Golding’owego „Władcy much”. W zasadzie wszystko łatwo tu przewidzieć. Ludzkość nie raz zdawała egzamin z tego typu ekstremalnych sytuacji i niemal zawsze okazywała wówczas swoją gorszą twarz.