„Honey” – Robyn

Konichiwa Records, 26 października 2018

img_0293.jpg

Szwedzka artystka znana jako Robyn debiutowała ponad 20 lat temu. Właściwie wstyd jej nie znać. W obszarze synth-popu jest niewątpliwie jedną z najbardziej cenionych artystek – i to zarówno w Europie, jak w Stanach. Album „Honey” zebrał tradycyjnie świetne recenzje i wylądował w wielu zestawieniach najlepszych płyt minionego roku. Kto lubi muzykę klubową, dyskretnie taneczną i bez przesady łatwą, powinien posłuchać co nowego ma do zaproponowania Szwedka, która aż 8 lat kazała czekać na swoje ósme dzieło. Niby po drodze był zgrabny minialbum z norweskim Royksopp (2014), współpraca z Neneh Cherry i wydany na EP projekt La Bagatelle Magique ale prawdziwym powodem były osobiste dramaty artystki – śmierć przyjaciela i współtwórcy jej poprzednich płyt oraz rozstanie z partnerem życiowym. Miejsce zmarłego na raka Christiana Falka, zajął teraz mózg Metronomy – Joseph Mount. Trudno mi jednak wyczuć jego rękę podczas odsłuchów „Honey”.

Tych dziewięć kompozycji to owszem – mocno zanurzone w ejtisowej stylistyce – nagrania, ale nawiązań do Abby, czy Fleetwood Mac nie słyszę. Jest momentami mocno dyskotekowo – tak prawie w duchu niemieckiej sceny z jej „złotych” lat i z efektami typu „gwiezdny pył”. Ale czasem taneczny podkład dobiega jakby zza ściany, albo chórki są ważniejsze, niż pierwszy głos. Od słuchania tytułowego, singlowego „Human” może zakręcić się w głowie. Prawdziwie słoneczny jest „Beach 2k20” z udziałem wieloletniego współpracownika Klasa Ahlunda. Zdecydowanie przemawia do mnie „Human Being” z udziałem wokalnym Zhali, a w zamykającym całość „Ever Again” słychać nawet gitarę elektryczną. Na pewno za dużo mam uprzedzeń do tego typu muzyki (popatrzcie też proszę na okładkę), by zasłuchiwać się w „Honey”, ale chyba wiem o co w tej konwencji chodzi.

img_0297.jpg

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×