„Śmierć Komandora 1 – Pojawia się idea” – Haruki Murakami

MUZA 2018

img_0301-1.jpg

Odnoszę wrażenie, że nowa powieść Murakamiego mogłaby być krótsza, niż jest. Przynajmniej mam takie odczucia po lekturze pierwszego tomu „Śmierci Komandora”. Czytelnicy przyzwyczajeni do intrygujących zdarzeń, które napędzają narrację u najpopularniejszego japońskiego prozaika, mogą czuć przez wiele stron pewną konsternację. Po mocnym prologu, w którym mamy spotkanie bohatera z tajemniczym mężczyzną bez twarzy, zasadnicza akcja rozwija się niezwykle spokojnie – wręcz medytacyjnie. Malarz-wzięty portrecista, którego zostawiła zona – rusza w refleksyjną, gorzką podróż po kraju. Gdy w trakcie tego losowego urlopu zaczyna cierpieć na brak gotówki, przyjmuje ofertę przyjaciela, by zamieszkać w domu jego ojca – wielkiej sławy malarza. Niedługo po zamieszkaniu w willi na odludziu, dostaje nieoczekiwaną propozycję namalowania portretu sąsiadowi – tajemniczemu i niezwykle majętnemu panu Menshikiemu.

Aura niezwykłości zaczyna się jednak w momencie, gdy bohatera zaczynają budzić w nocy odgłosy dzwonków, dobiegające gdzieś spod sterty głazów w ogrodzie. Menshiki niespodziewanie staje się partnerem i pomocnikiem w rozwiązywaniu tej zagadki. To on sugeruje, że może chodzić o pochowanego żywcem mnicha buddyjskiego, który medytuje w rytm dźwięku dzwonka i w ten sposób pozbywa się swej cielesności. Trop jest – jak się okazuje – niepozbawiony racji. Menshiki odkrywa przed bohaterem też kolejną tajemnicę. Tym razem dotyczącą jego własnego życia. Bohater z kolei odkrywa w sobie nową wenę twórczą. Kolejne portrety, jakie maluje są odmienne od tych, które wcześniej przynosiły mu tylko dobry zarobek. Teraz jego prace nabierają walorów artystycznych i pewnej tajemniczości, której przejawy coraz mocniej spowijają życie bohatera. Nowa proza Murakamiego zawiera wiele dotychczasowych cech – miesza światy realne i fantastyczne, staranną psychologię postaci z elementami grozy w stylu Stephena Kinga, skromność charakteru bohatera z jego dość bogatym i bezpruderyjnym życiem seksualnym, niewątpliwie japońskiego ducha z uznaniem dla kultury zachodnioeuropejskiej. Są też znane fobie Murakamiego  związane z klaustrofobią, czy trudnymi relacjami uczuciowymi z kobietami. Narracja jest jednak wolniejsza niż kiedyś, ale to chyba jedyny zarzut, bo pierwszy tom „Śmierć Komandora” jest z pewnością bogatą i przemyślaną literaturą.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×