Oksfordczycy z Foals nagrali 20 tak dobrych kompozycji, że postanowili umieścić je na dwóch płytach wydanych w odstępie kilku miesięcy. Pierwszych dziesięć nagrań z albumu “Everything Not Saves Will Be Lost” już jest. Póki co muszę się zgodzić, że lipy tu nie ma. Foals jest zespołem łączącym nerwowy indie rock z artystycznymi ciągotami wykonawców pokroju King Crimson, czy Talking Heads w ich odsłonach z lat 80. Charakterystyczny, nieco zduszony i nosowy głos Yannisa Philippakisa pozwala bez trudu rozpoznać Foals spomiędzy innych zespołów z ostatniej dekady. Ich pierwsze płyty w USA wydawała wytwórnia Sub Pop. Sukces pierwszych nagrań zapewnił im kontrakt z Warnerem i możliwość współpracy z takimi gośćmi jak James Ford, czy Mark „Spike” Stent, a wcześniej Flood i Alan Moulder. I płyty Foals faktycznie brzmią dobrze.
„Everything Not Saves Will Be Lost pt. 1” zaczyna dość stonowane “Moonlight”. Zaraz po nim uderza singlowe “Exits”, o którym sami muzycy mówią, że nieprzypadkowo słychać w nim “Sledgehammer” Petera Gabriela. Jeszcze rytmiczniej i dynamiczniej robi się w „White Onions”, a iście transową pulsację z afrykańskimi naleciałościami dostajemy w „In Degrees”. Dopiero „Syrups” daje wyhamowanie tempa i przejście w kierunku bardziej improwizowanego rocka. „In Luna” to kolejne nagranie wybrane do promocji – mocniejsze, ale nie koniecznie zapadające w pamięć. Co innego „Sunday”, który został moim faworytem po pierwszym przesłuchaniu. „Cafe D’Athens” wyróżnia się partiami marimby i wibrafonu. Pierwszą część zamyka nieco refleksyjny „I’m Done With The World (& It’s Done With Me)”. Ten refleksyjny ton przewija się już wcześniej w tekstach. Muzycy Foals dostrzegają potęgującą się degradację natury. Czasem popadają wręcz w katastrofizm. Czerwone palmy wdzierające się w kamienicę na okładce są widoczną przestrogą przed globalną katastrofą. Angielski kwartet (rok temu rozstali się ze swoim basistą) jest na pewno jednym z najciekawszych i najbardziej konsekwentnych w artystycznych poszukiwaniach zespołów ostatniej dekady. Nowy album może nie zaskakuje na tle dotychczasowej dyskografii, ale niewątpliwie zachęca, by śmiało sięgać po jego część drugą.