Być może niektórzy pamiętają płytę Rustin Man’a z wokalistką Portishead z początku ubiegłej dekady. Osoby te powinny też kojarzyć, że pod nazwą Rustin Man ukrywał się były basista Talk Talk – Paul Webb. Muzyk ten dość niespodziewanie pokazał teraz światu swój nowy album – już bez Beth Gibbons za to z poważnym wsparciem kolegi z Talk Talk – perkusisty Lee Harris’a. Kto jednak spodziewa się powrotu noworomantycznej stylistyki, niech nie robi sobie smaku. „Drift Code” bliskie jest dokonaniom Roberta Wyatt’a, Petera Hammill’a czy Jethro Tull. Jeśli już szukać śladów Talk Talk to z okresu „Spirit of Eden”. Są tu zarówno kompozycje nasycone refleksyjnym, staroangielskim duchem, jak i żwawsze nagrania nawiązujące do okładkowego fragmentu wyposażenia Wesołego Miasteczka. Ta muzyka pobrzmiewa mocno latami 70. Art-rockiem, brodatymi minstrelami, którzy założyli jeansy i występują przed młodzieżą zaczytująca się przygodami Hobbitów. Stąd w aranżacjach tamburyn, flet, wiolonczela, klarnet, rożek francuski czy skrzypce. Ale oczywiście jest też perkusja, gitara elektryczna, organy Hammonda, czy bas. Dwie kompozycje stworzone wspólnie z Lee Harrisem mają nieco więcej rockowej pasji, ale jest to rock powiedzmy o sile ostatnich dokonań Elvisa Costello. Fajny, lekko kryminalny klimat ma „Judgment Train”, a w „The World’s In Town” słychać wczesne Pink Floyd (ale już to bez Syda Barreta). Paul Webb nie przejmuje się dzisiejszymi czasami, ani współczesnym odbiorcą muzyki. Nagrał tę płytę dla przyjaciół, sąsiadów i żony. Fajnie, że taka wytwórnia jak Domino zechciała mu ją wydać. Że Paul sam na niej zaśpiewał i miał na to odwagę (choć wcześniej udzielał się już wokalnie na płytach Jamesa Yorkston’a i The The). Dobrze też, że po tylu latach przypomniał o sobie. Ponad 10 lat milczał po rozwiązaniu Talk Talk. Od nagrania „Out of Seasons” minęło prawie 17 lat. W tym czasie wpadał tylko gościnnie do paru projektów. Teraz miał niemal wszystko w swoich rękach i jak słychać talentu oraz czasu nie zmarnował.