Większość filmów o dzieciach wzrusza. Film Nadine Labaki wzburza. Nie dlatego, że nie chwyta za serce, on po prostu odbiera widzowi strefę komfortu i samozadowolenia. Po seansie, na którym byłem, ktoś rzucił „No to można zweryfikować swoje poglądy na temat uchodźców”. Bohaterowie „Kafarnaum” mieszkają w slumsach Bejrutu. Rodzina Zejna jest biedna. Żadne z dzieci nie chodzi do szkoły, Zejn musi pracować. Nie wie ile ma lat, bo ani on, ani żadne z jego licznego rodzeństwa nie ma dokumentów. Jego ukochana siostra zaczyna miesiączkować i Zejn, który sam „nie ma już mlecznych zębów” wie, co to może oznaczać. Rodzice chcą wydać jego siostrę za sklepikarza, u którego chłopiec pracuje. Zejn postanawia ukraść pieniądze rodziców i uciec razem z siostrą. Jego plan się jednak nie powodzi. Sam ucieka z domu. Próbuje znaleźć pracę. Pomaga mu Rahil – dziewczyna z Etiopii, która ma roczne dziecko i zbiera pieniądze na lewe dokumenty. Mieszka w jakiejś budzie z dykty, pracuje w wesołym miasteczku i sama potrzebuje pomocy. Jej rodzina w Etiopii czeka na pieniądze, które miała zarabiać jako służąca – niestety zaszła w ciążę z dozorcą i straciła pracę. Libańczyk, który obiecał dziewczynie dokumenty, namawia ją też do sprzedaży dziecka.
Bohaterowie tego filmu nie mają żadnych praw. Zdani są na własną zaradność i na innych ludzi. Zejn chce być porządnym mężczyzną, ale jego życie stawia mu coraz bardziej dramatyczne wyzwania. Chłopiec pozywa w końcu rodziców przed sądem o to, że dali mu życie. Nie jest w stanie dźwigać dłużej swoich ciężarów, łez, obowiązków i dylematów. Najbardziej dramatyczne jest w tym to, że przed obliczem sądu wszyscy płaczą i żalą się na swój los. Kiedy sędzia pyta w końcu chłopca o to, czego oczekuje od swoich rodziców, ten mówi wprost „żeby nie rodzili już więcej dzieci”. Czy takie jest lekarstwo samej autorki filmu? Labaki pokazuje, że trudno tu o wskazywanie winnych i rzucanie w kogokolwiek kamieniem. Niby biblijne Kafarnaum było miastem, które nie poszło za Jezusem pomimo jego licznych nauk i cudów, ale czy chrześcijańska postawa może odmienić los bohaterów? Rodzice tłumaczą Zejnowi, że jego siostra będzie miała własny materac, a jej mąż się nią zaopiekuje. Sklepikarz twierdzi, że śluby z 11-latkami w ich dzielnicy się zdarzają i jego własna teściowa jest tego dobrym przykładem. Handlarz lewymi dokumentami chce dla małego Yonasa dobrego domu. Rahil wyjechała z Etiopii, by pomagać finansowo matce, a Zejn kocha swoją siostrę i… musiał ją pomścić. Gdy patrzymy z lotu ptaka na bejruckie slumsy, gdy widzimy tamtejsze areszty i więzienia wypełnione nielegalnymi imigrantami, obserwujemy dzieci zarabiające na ulicy, a wreszcie idziemy krok w krok za Zejnem, śledząc jego walkę o lepsze życie, myślimy sobie o własnym losie i wyznawanych wartościach. I nie o tym, kto tu jest winien, lecz jak sami zachowalibyśmy się wobec takich wyzwań, problemów i potrzeb. W filmie Labaki zagrali generalnie naturszczycy, dzieci, które nie dostały scenariusza, bo nie potrafiły czytać. Zejn jest tak naprawdę dzieckiem z Syrii i od filmowego chłopca różni go tylko znacznie lepsza relacja z rodzicami. Czasem to wystarcza, ale czasem niestety nie. „Kafarnaum” dostał najdłuższą owację na ostatnim festiwalu w Cannes, był nominowany do Oscara razem z „Romą” i „Zimną wojną”. Mnie poruszył bardziej, niż tamte filmy – właśnie dlatego, że wisi nad nim ta wielka ludzka bezradność, wypełnia go bolesna walka o byt i łzy bezsilności bohaterów. Ale może dzięki takim filmom, zamiast szukać lekarstw na bolączki naszego świata, po prostu zmienimy do niego swoje nastawienie?