Co tu dużo gadać – Chemiczni Bracia są w świetnej formie. Słuchając ich najnowszej płyty, czuję się jakby wciąż były szalone lat 90. „No Geography” ma w sobie moc „Surreneder” – to ta płyta od „Hey Boy Hey Girl”, jakby ktoś nie kojarzył. Oczywiście zespół w XXI wieku wciąż nagrywał udane płyty, ale jakby przestał mnie zajmować swoimi pomysłami. Tegoroczna propozycja, choć nagrana bez gwiazd, do jakich przyzwyczailiśmy się w przeszłości, ma znów moc porywania do koncertowo-parkietowej swawoli.
Od pierwszych chwil nakręcają tempo taneczne, klasycznie dyskotekowo-funkowe rytmy, odwołujące się wielokrotnie do sampli z lat 70. Utwory przechodzą jeden w drugi, nie dając oddechu, niczym w mikserskich DJ-setach. Ja po pierwszych trzech kawałkach jestem już kupiony, a przecież czwarty track to dopiero pierwszy singiel w tym zestawieniu. Kto ma zdrowie do wesołych podrygów, niech pamięta, że druga część płyty jest jeszcze lepsza. Wytchnienie i piękno przychodzi dopiero w ostatnim kawałku „Catch Me I’m Falling”, w którym słyszymy fragment nagrania Snowbird – zespołu ex-lidera Cocteau Twins. Chwilę wcześniej otrzymujemy jednak absolutne wyzwanie dla naszej parkietowej kondycji. Singlowy „MAH”, którego tytuł wywodzi się od wykorzystanego w nim kawałka „I’m Mad As Hell” El Coco z 1977 roku, to w moim odczuciu godny następca wspomnianego na wstępie hitu Braci z 1999 roku. Żeby było oryginalnie i ciekawie muzykom towarzyszą na tej płycie: norweska wokalistka Aurora i japoński raper Nene. Aurora wypada świetnie zarówno w mechanicznym „Eve of Destruction”, jak i ujmującym dziewczęcą nutą „The Universe Sent Me”. Może w moim wieku nie wskazane jest ekscytowanie się taką zdecydowanie taneczną muzyką, z mocnymi bitami, ale co ja poradzę? „No Geography” zdecydowanie mnie nakręca i pobudza, jak dawno nic innego z muzycznej oferty.