„Grey Area” – Little Simz

Age 101, 1 marca 2019

Processed with VSCO with b1 preset

Little Simz widziałem na scenie przez kilka minut w trakcie koncertu Gorillaz, ale jej energia i witalność zostały ze mną na długo. W ub. roku kupiłem jej debiutancką płytę z 2015 roku, a teraz powiększyłem stan posiadania o nowy album „Grey Area”. No i jest tu wszystko za co można lubić hip hop. Ta płyta buja jak przystało na „czarną” muzykę, ma zaraźliwe rytmy i pełne luzu wokale. Świetnie się tego słucha. Tempa się zmieniają, tematy przeskakują niczym na stole mikserskim. Choć to muzyka  jak najbardziej współczesna, brzmi bezczasowo. Jest w niej pasja i głębia lat 70., chwytliwość lat 80. i nawiązania stylistyczne do lat 90. Młodą, brytyjską artystkę wspierają tu tacy wykonawcy jak elektroniczni mieszacze Little Dragon, czy blues-folkowy pieśniarz i gitarzysta Michael Kiwanuka. Ale godni zapamiętania są też Chronixx, czy Cleo Sol, z którymi wykonuje przebojowe „Wounds” i „Selfish”. Słuchając tej stosunkowo krótkiej płyty (35 minut z sekundami) można złapać przeróżne klimaty – małego jazzowego klubu,  wielkomiejskiej ulicy, radiowej ścieżki towarzyszącej nocnej jeździe samochodem, czy zwykłej imprezy tanecznej.

Little Simz nawija z pasją po swojemu, ale obok dzieje się naprawdę dużo – zarówno wokalnie jak też aranżacyjnie. Słychać tu wszak masę żywych instrumentów – smyczki, dęciaki, gitary. Chwilami czuję się jakbym słuchał kolejnej firmowej składanki Davida Holmes’a. Zwłaszcza pierwsza połowa płyty oszałamia bogactwem pomysłów i sampli. Jeśli ktoś uważa, że hip hop to głównie nawijki do obranych z finezji rytmów, słuchając „Grey Area” będzie musiał zmienić zdanie. A warto dodać, że dziewczyna ma dopiero 25 lat. Dla mnie to najlepszy album z kobiecym hip hopem, jaki słyszałem. A że nie słyszałem wielu płyt z tej działki, to dodam, że spokojnie umieszczam „Grey Area” na kobiecym podium wszystkich tegorocznych nowości.

Processed with VSCO with b1 preset