Sześć lat trzeba było czekać na nowy album jednej z najgłośniejszych, niezależnych amerykańskich grup XXI wieku. Vampire Weekend bez swojego multiinstrumentalisty Rostama Batmanglij’a przygotował 18 nowych piosenek (właściwie 17, bo Rostam jest współautorem i współproducentem „We Belong Together”). Materiał pierwszy raz został opublikowany w dużej wytwórni (panowie opuścili obóz XL). Niektórzy recenzenci rzucili się zatem na „Father of the Bride”, by wymierzyć zespołowi zasłużoną karę. Inni uznali jednak album za jedno z najlepszych osiągnięć w całej karierze. Zespół bynajmniej nie poszedł w kierunku ascetyzmu, bo Batmanglijego zastąpiło kilkoro gości – w tym wokalnie jedna z sióstr Haim, którą słychać od razu w pierwszym nagraniu, utrzymanym w stylu The Byrds (i później jeszcze w dwóch innych kompozycjach). Niewątpliwie tych nawiązań do wykonawców z lat 60. i 70. jest tu trochę. Czasem odzywa się jakaś nuta z The Rolling Stones (Big Blue, Harmony Hall), czasem The Kinks (Unbearably White), albo dość oczywisty Paul Simon (Stranger). Ale rzecz jasna głos Koeniga jest na tyle charakterystyczny, że nikt nie może mieć wątpliwości, kogo słuchamy.
Singlowe piosenki „Harmony Hall”, czy „This Life” pełne są tej słonecznej radości, jaką znamy z pierwszych płyt VW. Podobnie takie „How Long”, ciekawie zaaranżowane, z samplem The Whispers z 1979 roku. Pociąg do samplowania daje zresztą znać o sobie jeszcze w kilku nagraniach. W „Rich Man” jest przygrywka Rogie’go – zmarłego w 1994 r. muzyka z Sierra Leone, w „Hold You Now” motyw filmowy Hansa Zimmer’a, a w opublikowanej w lutym tego roku piosence „2021” fragment kompozycji Haruomi Hosono. Utwór „My Mistake” brzmi jak jakiś zapomniany jazzowy standard z lat 60. Zaskoczeniem może być takie „Sympathy”, które ma w sobie impet będący skrzyżowanie samby z flamenco. W dwóch kompozycjach grupę wspiera młoda gwiazda R’n’B – Steve Lacy. Wykonany wspólnie „Sunflower” ukazał się nawet na singlu, a „Flower Moon” należy stylistycznie do najoryginalniejszych kompozycji na płycie. Latin jazz pobrzmiewa w przedostatnim „Spring Snow”, a całość kończy liryczne „Jerusalem, New York, Berlin”. Na czwartej płycie Vampire Weekend jest wszystko to, za co można było ich dotąd lubić i jeszcze parę nowych pomysłów, za którymi można pójść dalej. 58 minut z nowym materiałem zespołu mija szybko i przyjemnie. Prawie zapomniałem, że tyle czasu trzeba było czekać na ich nową muzykę.