Mark Ronson, który sławę zdobył jako wzięty producent (przede wszystkim hitów Amy Winehouse) i twórca mega przeboju „Uptown Funk” wykonywanego przez Bruno Marsa, nagrał najbardziej popowa płytę w swojej karierze. O ile jego płyty „Version” i „Record Collection” stanowiły mieszankę retro-popu i niezależnego rocka, o tyle tegoroczny „Late Night Feelings” wystawił mnie na poważną próbę tolerancji. Początek z udziałem Lykke Li potwierdza przejście tej skandynawskie artystki do komercyjnych kręgów. Czar oryginalności jej dwóch pierwszych płyt prysł. Piosenka Cabello, w której swego talentu udzielił Kevin Parker (Tame Impala) też nie rzuca mnie na kolana. Przy czwartym tracku miałem ochotę wyłączyć płytę – ileż można słuchać główno-nurtowej muzyki z radiowych popołudniówek!?
Ciekawiej robi się w połowie albumu, gdy do głosu dochodzą YEBBA i Alicia Keys. Kolorytu dodają tu wstawki w stylu funky i hip-hop. Ciekawsze są też same wokale, które nadają temu materiałowi charakteru i jakiegoś nerwu. Hitem, który wypromował nowe dzieło Ronsona jest przebój napisany z Miley Cyrus „Nothing Breaks Like A Heart”. Miley Cyrus już od dawna nie jest Disney’owska Hanną Montaną, nagrała płytę z The Flaming Lips i przekroczyła kilka barier poprawności politycznej. Ten numer ma moc i w sumie stanowi dobrą wypadkową ciągot Ronsona i countrowych korzeni panny Cyrus. Trochę to jednak nie moja bajka, jak w przypadku udziału Steve Wondera na poprzedniej płycie Ronsona. Piosenka z udziałem Angel Olson, to wyraźniejszy i jedyny tak naprawdę ukłon w stronę sceny alternatywnej. Nawet klimat tego kawałka jest odmienny i odstaje od pogodnej, beztroskiej aury całej płyty. Końcówka płyty to znów gorszy moment. Kolejny numer z Lykke Li wypada gorzej, niż tytułowy, choć naprawdę nijako jest w zamykającym „Spinning”. Walczyłem z tą płytą i w sumie poległem. Już „Uptown Special” mnie rozczarowało, a „Late Night Feelings” dziwnie zakłopotało.