OFF FESTIVAL 2019

Dzień 2 – 3 sierpnia

Dezerter

Sądziłem, że drugiego dnia festiwalu wejście nie będzie już stanowiło żadnego problemu, ale tym razem musiałem odstać 20 minut bezpośrednio przed bramą festiwalu, gdzie ochrona sprawdzała zawartość bagaży festiwalowiczów. Byłem jednak na tyle wcześnie, by załapać się na końcówkę jazzowych popisów krajowego składu EABS i od samego początku uczestniczyć w odgrywaniu przez Dezertera ich amerykańskiej płyty „Undergroud Out of Poland”. Jak zaznaczył na wstępie Robert Matera, lata lecą, a zespół czuje się wciąż jak na początku swojej kariery w latach 80 i tak jak wtedy nie jest grany w radiu. Idea wykonywania w całości klasycznych płyt jest niewątpliwie trafiona, choć nie zawsze sprawdza się w praktyce. W przypadku Dezertera wszystko wypadło w najlepszym porządku. Kawałki zabrzmiały lepiej, niż na dość przypadkowo złożonej płycie z 1987 roku, teksty nie straciły na swojej aktualności, a publiczność pogowała lub kiwała z akceptacją głowami. Początkowo nie mogłem uwierzyć, że usłyszę te wszystkie klasyki „Spytaj Milicjanta”, „Ku przyszłości”, „Uległość” „Urodziłem się 20 lat po wojnie”, „Nie ma zagrożenia”, „Polska złota młodzież” itd. Przy słuchaniu „Plakatu” poczułem wręcz silne wzruszenie. Przypomniały mi się czasy, gdy na szkolnej gazetce wywieszaliśmy z kolegą teksty zespołu z tzw. „Koalangu” drukowanego przez „Na przełaj”. Dezerter podawał kolejne przeboje z pasją i werwą. Niczym sprawna maszyna ustawiona na określonym z góry poziomie. Gdy wybrzmiało końcowe „Dla zysku” publiczność wyprosiła od zespołu bis. Zagrali „Nienawiść 100%” z ubiegłorocznej EP’ki. Równie szybki i mocny numer, a jednak… Uświadomiłem sobie, że dawny Dezerter mniej komentował, czy pouczał, a częściej inteligentnie parodiował oficjalny język swoich czasów. Teraz mi tego brakuje.

Kolejną porcję nostalgicznych refleksji przeżyłem dość nieoczekiwanie na Scenie Leśnej podczas koncertu tureckiego duetu Jakuzi. Początkowo nie wiedziałem nawet skąd goście są, bo wydawało mi się, że śpiewają po angielsku, a dziękowali ładnie po polsku i grali synth-pop. Umówmy się – kto kojarzy kraj znad Bosforu z muzyką w stylu new romantic? Jakuzi mają na swoim koncie dwie płyty wydane przez nieco zapomniany, a szacowny label City Slang. Teksty są wyłącznie po turecku, ale brzmią idealnie do tego typu muzyki. Wokalista ubrany był tego dnia na czarno, klawiszowiec i zarazem gitarzysta – podobnie.

Jakuzi 2

To co zaproponowali wpadało w ucho zarówno tym, którzy znali ich repertuar, jak i tym, którzy pierwszy raz zetknęli się z twórczością duetu. W stosunku do nagrań studyjnych, wykonania koncertowe były mroczniejsze, mocniejsze i bardziej nowofalowe. To co na płytach lokuje zespół w okolicach powiedzmy Camouflage, na scenie zbliża się bardziej do Clan of Xymox, a nawet do wczesnego Sisters of Mercy. Wokalista wpadał momentami w teatralnie niskie barwy, a instrumentalista skupiał się na mocno brzmiącej sekcji rytmicznej i klawiszowych ozdobnikach w duchu dawnego 4AD. To wszystko już było, z czymś się kojarzyło, ale … nie z turecką muzyką. Ludzie ochoczo pląsali w rytm kolejnych przebojowych piosenek i pozwolili, by artyści dobrze się czuli na scenie. Wykupili też ich płyty w Off Markecie.

Jakuzi

Powrót pod dużą scenę (Perlage) pozwolił mi nadrobić zaległość z ubiegłorocznego Opener’a. Spóźniłem się wtedy na występ Superorganism, ale że grupa wciąż ogrywa swój debiutancki album, to chyba rachunki się wyrównały. Skład zespołu jest szeroki, a ważny element koncertu stanowią atrakcje sceniczne. Mieliśmy zatem na powitanie dzieciaki w bajkowych pelerynkach.

Superorganism 2

Dopiero na drugi kawałek przebrania opadły, choć nieco jarmarczny klimat nie do końca uległ zmianie. Superorganism wpisuje się w zapomniany, zabawowy trend wykonawców z przełomu lat 70. i 80. pokroju Devo, czy B 52’s. Było zatem kolorowo, tanecznie, z filmikami wyświetlanymi na telebimach. Wokalistka prowadziła lekką, przyjemną narrację pomiędzy poszczególnymi piosenkami, odnosząc się też przynajmniej dwukrotnie do koncertu Foals, jaki miał po nich nastąpić. Zespół odegrał cały materiał ze swojego jedynego albumu, zostawiając na zakończenie dwa największe hity „Everybody Wants To Be Famous” i „Something In Your Mind”. Przyjemny zespół, pomysłowo zestawione składniki stylistyczne, dopracowane atrakcje sceniczne – czego chcieć więcej na wakacyjnym festiwalu?

Superorganism

Z takiej sympatycznej atmosfery spróbowałem przejść do, zapowiadanego na jedno z najmocniejszych wydarzeń tegorocznego Off’a, koncertu Electric Wizard. Angielski stonerowo-metalowy kwartet nagrywa płyty już od ćwierć wieku, przy czym ostatni album (Wizard Bloody Wizard) wyszedł w 2017 roku. Długowłosy skład od początku planował zrobić wrażenie na publiczności. Grał głośno, nie kokietował odzywkami ze sceny, a w tle wyświetlał jakieś okultystyczne filmiki z lat 70. Scena topiła się w czerwieni. Co chwila padały słowa o „czarnej mszy” i tego typu przekazy. Podobał mi się wokal i miarowa motoryka, ale po wysłuchaniu pięciu utworów nie potrafiłem żadnego wyróżnić. Zmęczony, oddaliłem się od sceny i odniosłem wrażenie, że z daleka słucha się tego lepiej, choć repertuar wciąż pozostawał dość monotonny.

Ostatnią atrakcją tego dnia miał być dla mnie występ na dużej scenie Brytyjczyków z Foals – głównej gwiazdy drugiego dnia festiwalu. Przez pierwszą połowę koncertu stałem na nim przypadkiem obok Dawida Podsiadło, którego wcześniej dostrzegłem w miasteczku festiwalowym. Za głośno było, bym dowiedział się co sądzi o występie gwiazdy, za to usłyszałem co uważa o The Strokes i solowej płycie ich wokalisty. Foals zaczęli od przeboju „On the Luna” z tegorocznej płyty, którą zespół właśnie promuje. Scena miała elementy graficzne z okładki „Everything Not Saved Will Be Lost Part1” – czerwone palmy. Nowe wydawnictwo reprezentowały poza tym singlowe „Exits”, dynamiczne „White Onions” i bliskie Talking Heads „In Degrees”. Ale sięgali też chętnie po repertuar z poprzednich płyt – What Went Down (utwór tytułowy i „Mountain At My Gate”) i Holy Fire serwując znany z reklamy Lecha singiel „My Number”, oraz hit „Inhaler”. Na zakończenie wrócił do wczesnych czasów współpracy z wytwórnią Sub Pop, którą wciąż dobrze i z wdzięcznością wspomina.  Generalnie zespół postawił na mocne, rytmiczne kawałki, co odzwierciedla pewnie ideologiczne zaangażowanie Foals na ostatniej płycie. I choć to tylko jedna z twarzy zespołu, to w warunkach scenicznych, trudno było nie dać się ponieść zapałowi muzyków i dynamice danego przez nich show. W moim odczuciu był to komercyjnie najlepszy występ całego festiwalu. Ilość zagranych bisów też by to potwierdzała.

Foals

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×