Amerykański damsko-męski kwartet Mennequin Pussy nagrał swoją trzecią płytę, którą chce udowodnić, że dzisiejszy punk to nie tylko antysystemowy bunt i brutalna gitarowa siła, ale też piękno dźwiękowych harmonii. Różowy kolor dominujący na okładce i zdjęcie płonącego globusa zupełnie nie wpisuje się w to co słyszymy z płyty.
„Patience” ma niewiele wspólnego z pierwszą, a tym bardziej z drugą falą punk-rocka. Powiedzmy, że Ich tegoroczny album, to taka trochę odpowiedź na Buzzcocks, tylko w dziewczyńskim wydaniu. Producent albumu specjalizuje się w grupach emo, ale na szczęście nie poprowadził zespołu w kierunku My Chemical Romance. Pomimo dużej ilości gitar, a nawet sporej dawki jazgotu, nowy materiał jest jednak często rozśpiewany. W każdym razie bardziej wyśpiewany, niż wykrzyczany. Po szybkim, zwięzłym utworze tytułowym, dostajemy wolniejszy – singlowy „Drunk II”, który momentami przypomina Blonde Redhead. Mocniejsze są tu jednak gitary, a wokal liderki przechodzi momentami w krzyk. „Cream” to już niemal L7 czy Hole z ich najlepszych czasów. Marica Dabice nie oszczędza tu gardła nawet na moment. „Fear + Desire” sięga momentami po patenty Pixies, a głos Marice jest znów dziewczęcy i wręcz delikatny. „High Horse” przynosi z kolei rozmyte plamy dźwięków, jak u klasycznych zespołów z kręgu 4AD. „Who You Are” to optymistyczny power-pop, po którym od razu dostajemy dwie konkretne petardy, trwające w sumie poniżej trzech minut. Całość wieńczy „In Love Again”, który – zgodnie z tytułem – ma znów więcej popowego zacięcia. Pojawiają się w nim nawet dźwięki pianina. Dwadzieścia pięć minut z sekundami – tyle potrzebował Mannequin Pussy na swoją najnowszą wypowiedź. Na pewno prochu nie wymyślają, ale podoba mi się ich przekora i poczucie artystycznej wolności. Podoba mi się też to, że nic tu nie wygląda na takie, jakie w istocie jest. Na tym m.in. polega punk rock.