Ride na początku lat 90. był moim ulubionym zespołem shoegaze’owym. Jego dwie pierwsze płyty były dla mnie powiewem świeżości, ale w starciu z ekspansją amerykańskiej muzyki w tamtym okresie zespół (podobnie jak cały nurt) szybko zszedł na drugi plan. Na Wyspach zespoły pokroju Ride szybko pokończyły zresztą karierę, ustępując miejsca fali brit-pop’u. Powrót popularności tego stylu w ostatniej dekadzie wydaje się być efemerycznym zjawiskiem, ale nowe nagrania kwartetu z Oxfordu warto było usłyszeć. Nie są to może elektryzujące propozycje, jak w czasach debiutu, ale dawni fani mogą się wzruszyć i rozmarzyć.
Nowy album, zapowiadany przez dwa single: „Future Love” oraz „Repetition” pokazuje szeroki wachlarz zainteresowań i fascynacji zespołu. Otwierający całość, firmowy „R.I.D.E.” spokojnie mógłby znaleźć się na „Nowhere” z 1990 roku, ale już „Repetition” zawiera syntezatorowe wstawki i taneczny rytm. „Kill Switch” może kojarzyć się z Primal Scream z okresu „XTRMNTR”. Najnowszy singiel „Clouds of Saint Marie” to próba napisania przyjemnej piosenki, która mogłaby zabrzmieć w szerokoformatowym radiu. „Fifteen Minutes” w wielu fragmentach kojarzy się z Sonic Youth. Z kolei końcówka płyty może spodobać się miłośnikom The Cure z okresu „Disintegration”. Moimi faworytami w tej części są wpadające w ucho „Jump Jet”, nieco mocniejsze „End Game” i najdłuższe, nostalgiczne „In This Room”.
W głosie Andy Bell’a jest nieco mniej smutku, niż w dawnych czasach, ale jego wokal wciąż zachował młodzieńczy styl. Skład, w którym dochodziło da kłótni i napięć, powrócił w oryginalnym zestawieniu i najwyraźniej dobrze się ze sobą czuje. W najnowszej muzyce Ride czuć zapał, chęć robienia czegoś nowego. Na pewno dobry odzew na poprzednią płytę, uskrzydlił Andy Bell’a i spółkę. A przecież właśnie brak oczekiwanych sukcesów, skonfliktował w przeszłości zespół i doprowadził do rozpadu (na prawie 20 lat). I o ile„Weather Diaries” był konserwatywnym nawiązaniem do pierwotnej stylistyki, tak „This Is Not a Safe Place” jest wyraźną próbą wyjścia poza ciasne ramy gatunku. Pytanie, czy dawni fani oczekują czegoś więcej? Ja do tej nowej płyty wracam póki co częściej, niż do „reunionu”.