„Days of the Bagnold Summer” – Belle And Sebastian

Matador, 13 września 2019

Processed with VSCO with s3 preset

Belle And Sebastian znów nagrali płytę z muzyką do filmu. „Storytelling” miał trochę dialogowych wypełniaczy, „God Help The Girl” do filmu „Girls” było projektem pobocznym. Tegoroczny album zawiera natomiast kilka piosenek napisanych już przed laty (w tym „Get Me Away From Here I’m Dying” nagrane na drugą płytę jeszcze z lat 90. oraz niewiele młodsze „I Know Where The Summer Goes” z jednej z wczesnych EP’ek). Niemniej „Days of the Bagnold Summer” słucha się po prostu jak kolejnej, regularnej płyty zespołu. Nawet jeśli są tu cztery instrumentalne tematy, to nie odbiegają one stylem i nastrojem od reszty materiału. A jest to jak zwykle ciepły, nostalgiczny klimat, przywodzący na myśl niedzielne niespieszne poranki, które spędzamy w poczuciu komfortu, bezpieczeństwa, wspomnień i marzeń.

Czasem kompozycje rozbrzmiewają zespołowym graniem, w którym jest miejsce na trąbkę, francuski rożek, cello, czy skrzypce. Czujemy się wtedy jak na szkolnej zabawie, podczas której zespół muzyczny pod nadzorem Pana Dyrektora musi grać grzecznie i przyjemnie. Są tu jednak i żwawsze, jakby odważniejsze piosenki, jak singlowy „Sister Buddha”, czy jeden z pierwszych w zestawie „Did The Day Go Just Like You Wanted?”. Co ciekawe sam film ma bohatera, który jest miłośnikiem heavy metalu. Tu żadnego zgrzytu gitar nie usłyszymy.

Processed with VSCO with a6 preset

Szkoci z Belle And Sebastian są rewersem swoich krajan z The Jesus And Mary Chain. Niby też odwołują się do popu lat 60. ale w możliwie niewinny sposób. W „This Letter” słychać nawet echa bossa novy. W wymownym, finałowym „We Were Never Glorious” na tle pianina, skrzypiec i perkusji słyszymy dziewczęce „la, la, la” i głosy filmowych bohaterów. Na pewno będę chciał obejrzeć  debiut reżyserski Simona Birda, tym bardziej, że jest on – podobnie jak ja – fanem twórczości Belle And Sebastian. A ten album przypomniał mi przy okazji wszystko za co pokochałem tę grupę w 1997 roku, słuchając debiutanckiego „Tigermilk”.

Processed with VSCO with a6 preset

Poniżej wspomnienie z niedalekiej przeszłości:

„Girls in Peacetime Want to Dance”, Matador 2015

Przyjemnie jest wrócić do muzyki Belle nad Sebastian, tym bardziej, że nowa płyta niesie ze sobą sporo świeżych atrakcji. Sam tytuł: „Girls In Peacetime Want to Dance” sugeruje obrany kierunek stylistyczny, choć już okładka pokazuje, że taneczność tego materiału jest przewrotna. Dziewczyna na pierwszym planie ma kule ortopedyczne przy nogach. Jednak muzyka Szkotów nigdy dotąd nie była tak podszyta funkiem i disco, jak na tej płycie. Posłuchajcie singlowego „The Party Line”, czy czerpiącego wręcz z eurodisco numeru „Enter Sylvia Plath”, gdzie znów mamy szokujące zestawienie imprezowego nastroju z tragiczną postacią amerykańskiej pisarki. Ten dualizm towarzyszy zresztą płycie od samego początku, bo pierwszy, ciepły i pogodny dźwiękowo kawałek, opowiada o problemach psychicznych lidera z czasów młodości. Na pewno nie jest to już ten sam zespół co kiedyś. Spectrum użytych środków do napisania idealnej piosenki pop, jest tu szerokie jak nigdy dotąd. W kawałku „The Everlasting Muse” słychać klezmerskie patenty, a w zestawieniu z wspomnianym „Enter Sylvia Plath”, otrzymujemy pakiet godny weselnej zabawy. Dyskotekową galopadę i zachętę do pląsania w kółeczku z klaskaniem w ręce. Po chwili zdumienia można jednak odkryć ambitniejsze powinowactwo tych rytmów. Sądzę, że większość biesiadnych DJ’ów jednak nie sięgnęłaby  po te kawałki. Następną niespodzianką jest długość niektórych nagrań.  Nie sądziłem, że B&S zrobią utwór trwający pond 7 i pół minuty, a większość nagrań będzie trwała ponad 5 minut. Zarazem wcale nie czuję, by ta zmiana struktury czasowej piosenek wpłynęła na efekt przerostu formy nad treścią. Tej płyty bardzo dobrze się słucha i na pewno trudno o uczucie zmęczenia nowymi ambicjami Stewarta Murdocha. To wciąż Belle and Sebastin, które pokochałem słuchając ich pierwszych płyt, pomimo, że brzmi dziś o wiele śmielej. Kiedyś kojarzyłem ten zespół z urokiem słonecznego, leniwego poranka, dziś bardziej z niewinnością dawnej małomiasteczkowej potańcówki. Takich cichych, nieśmiałych, romantycznych utworów jest tu bardzo mało („Ever Had a Little Faith?”). Czasem pobrzmiewa natomiast syntezator, albo solówka zagrana na gitarze elektrycznej. Gdy niedawno czytałem wspomnienia Murdocha z jego muzycznych fascynacji na przestrzeni kolejnych dekad, dotarło do mnie, że lider Belle and Sebastian nigdy nie był więźniem określonego gatunku, czy brzmienia. Ten nastrój kreowany nieco innymi, niż wcześniej środkami, wciąż ma w sobie delikatność i introwertyczność. Kto widział film „Dziewczyny”, wie o jakie emocje i wartości chodzi w tej muzyce. „Girls in Peacetime Want to Dance” to na pewno jedna z najważniejszych płyt w dorobku grupy. Pozycja na nowo definiująca istotę zespołu. Na pewno jak zwykle melodyjna i urzekająca nieco naiwną słodyczą.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×