„Nieumiarkowania” – Król

Art2 Music, 13 września 2019

Processed with VSCO with a6 preset

Słucham Błażeja Króla z dużą uwagą od kliku lat. Wydaje mi się, że wreszcie zyskał powszechne uznanie i popularność. Nie wiem, czy o nie zabiegał. Z tekstów wyłania się człowiek strachliwy, introwertyczny i generalnie niewesoły. Nowy materiał pod tytułem „Nieumiarkowania” (niczym z tomu poetyckiego ) jest kolejną autsajderską pozycją, która świetnie nadaje się do wielu rzeczy. Po pierwsze do słuchania, po drugie do rozważania o tekstach, momentami do zabawy, poza tym do lansowania w radiu (w Trójce „Te smaki, te zapachy” dotarły do pierwszego miejsca listy przebojów, a „Druga pomoc” po tygodniu skoczyła z 30 pozycji na 9). Kiedy zacząłem słuchać Króla, wydawał mi się duszą pokrewną Arturowi Rojkowi, ale potem zauważyłem nawiązania stylistyczne do polskiego pop-rocka lat 80. Ostatnie dwie płyty to już wyklarowany styl, w którym piosenka autorska krzyżuje się z syntezatorowym popem i muzyką alternatywną.

Raz utwór budowany jest na dźwiękach pianina („Okazało się”), raz na instrumentach perkusyjno-rytmicznych („Czas siedmiu prób”). „Pierwszy i ostatni” kojarzy się z twórczością Republiki, a „W dole miasta” nawiązuje do nowej fali z lat 70. Otwierający płytę „Godzina piętnasta i ciemno” kojarzy mi się aranżacyjnie z Yello i INXS. „Te smaki i zapachy” mają niemal rockowy refren – w każdym razie odważny i ekspresyjnie zaśpiewany. Niewątpliwie twórczość Króla jest odrębna i charakterystyczna. Jego słowa zaskakują i wprawiają w zakłopotanie. Bo co powiedzieć o takim fragmencie jak: „Tak znam odpowiedź tylko nie jestem przygotowany. Gdybym cię wczoraj spotkał to pewnie bym cię zabił”, albo „Okazało się ze nie dość że mogłaś to na dodatek chciałaś. Dziękuję że pozwoliłaś pamiętać pomimo że sama zapomniałaś”, czy „Podobno to czas siedmiu prób. Trochę przykro że na drugiej odpadamy”. Ten nowy materiał Błażej Król nagrał jak zwykle w domowym studio w Jeninie, z żoną – Iwoną i – co stanowi novum – perkusistą Thomasem Fietz’em. Całość trwa niewiele ponad pół godziny i ma oprawę graficzną w dość charakterystycznej stylistyce. Polecam ten nowy produkt artystyczny, w którym można zagłębiać się do woli. Z którego można wyciągać przeróżne wnioski i męczyć się grą w skojarzenia. Ja na przykład znalazłem ślady pewnego zespołu sprzed lat którego przekaz ukrył się w pojedynczych frazach: „tylko za dużo za mocno i naraz”, „oni szli przez las – my lecimy”, „będę tańczył będę walczył”.

Processed with VSCO with s3 preset

Wcześniejsze recenzje płyt Króla:

„Bental” – Kobieta z wydm, 2017

Kobieta z wydm – trio, które wzięło nazwę od słynnej powieści japońskiego laureata Nagrody Nobla – Abe Kobo, to projekt za którym ukrywa się Błażej Król. W nagraniu płyty „Bental” wspomogli go – żona Iwona, grająca na klawiszach i Mateusz Rychlicki obsługujący gitarę i perkusję. Niewątpliwie to jednak Błażej jest tym, który narzuca styl temu wydawnictwu. Jego niespokojne teksty, charakterystyczny wokal i szczególna wrażliwość nadają tu styl i kierunek. Kto inny mógłby śpiewać: „Że pająki mnie wciągną za obraz aż się spocę i zachoruję”? Kobieta z wydm to projekt, który trudno do czegoś porównać. Na wpół awangardowy, na wpół poetycki. Otwierający płytę utwór „Strasz mnie” brzmi niczym z próby teatru eksperymentalnego. Momentami klimat robi się oniryczny, jak w kawałku „Przyjdź”, który może zahipnotyzować słuchacza zarówno tekstem, jak podkładem muzycznym. Ale może też rozdrażnić i zirytować. Podobnie automatyczny utwór „Urwisko”, z monodeklamowanym tekstem i transowym rytmem. Zarazem znajdujemy tu całkiem zgrabne i melodyjne kompozycje utrzymane nieco w stylu ostatniej, balladowej Siekiery – „Przeciął” czy „Drastyczne sceny”. Wiele tu dziwnych opowieści, którym podporządkowane są warstwy instrumentalne. Brak czasem jakiegokolwiek refrenu, czy powtarzalnego motywu. Kompozycje płyną do dość nieoczekiwanego końca, nagłego urwania i braku wybrzmienia. Aż czasem szkoda, że zespół nie rozwinął jakiegoś wątku, albo nie pociągnął ładnie zarysowanej harmonii. Błażej Król pozostaje jedną z najbardziej intrygujących i wyjątkowych postaci na polskiej scenie muzycznej. Znów udało mu się stworzyć album, który intryguje, zaciekawia, a przede wszystkim zabiera w podróż do wnętrza wyobraźni i estetyki z pogranicza koszmaru i jakiegoś nieludzkiego futuryzmu.

Wij” – Król, 2015

Błażej Król chodzi swoimi ścieżkami. Robił tak w czasach zespołu Kawałek Kulki, w projekcie UL/KR, a od 2014 roku pod własnym nazwiskiem. Wydany wiosną 2015 roku drugi album „Wij” to bardzo szczególna propozycja. Jedni napiszą, że to skrzyżowanie „Ur” Janerki ze „Strange Angels” Laurie Anderson, a inni, że Grzegorza Turnaua z Bajmem w stylu „Dwa serca, dwa smutki”. W obydwu tych ocenach będzie jakaś prawda. Estetyka nowej płyty Króla jest dość kiczowata. Klawisze zainspirowane italo-disco i lekko natchniony wokal tworzą nieznośną, a jednak dziwnie pociągającą całość. Ostatni raz czułem się podobnie podczas słuchania trzeciej płyty Siekiery. Nie wiedziałem, czy mam się wstydzić za wykonawcę, czy go podziwiać? Są tu momenty absolutnie ujmujące, jak choćby w rozwinięciu utworu „Tajemnice”, które kończy gitara brzmiąca niczym na wczesnych płytach Cocteau Twins. Albo w ukrytym, dziewiątym utworze, gdzie w tekście padają słowa o chęci posiadania blizny po ranie, w którą „niechby się zakażenie wdało”. To są te ślady unikalnej wrażliwości artystycznej Błażeja Króla, do której można chcieć się zbliżyć, by wniknąć w jego odmienny świat. To coś w stylu drugiej płyty Ścianki, albo discopolowego projektu Kur. Tyle, że tu chodzi dokładnie o to, co finalnie słyszymy. O ten romantyzm tła, zderzony z wcale nie romantycznym smutkiem tekstów. Gdybym miał szukać podobnego stylu i zjawiska na zachodniej scenie, to wskazałbym chyba na Future Islands. Podobnie wchodzę w te dźwięki na zasadzie jednoczesnego przyciągania i odpychania. Ogarnia mnie maligna, z której co pewien czas jestem wyrywany przez jakieś słowo, czy układ dźwięków. Nie bardzo wyobrażam sobie odbioru pojedynczych nagrań z „Wija”, choć w „Trójce” zaistniał na Liście utwór „Zaklęcie”. Ale nie wiem, czy kupiłbym płytę po jego wcześniejszym wysłuchaniu? To zarazem najbardziej chyba dynamiczny fragment całej płyty. „Rockową” pasję słychać też we fragmencie „Za nimi”. Generalnie kompozycje na „Wiju” raczej się snują, czarują, oplatają, niż wdzierają. Gitara prawie się tu nie odzywa. To takie bardzo „jednoosobowe granie”. Ciekawe, że tego typu materiał ukazał się – pierwszy raz w przypadku Błażeja Króla – w dużym wydawnictwie. Dobrze, że jest miejsce na tego typu artystów.