„Ból i blask” – reż. Pedro Almodovar

Hiszpania, 2019

Processed with VSCO with a6 preset

Pierwszy film Almodovara obejrzałem w 1986 albo 1987 roku – był to „Matador” i wydał mi się drażniący (swoją drogą zagrał w nim swoją pierwszą ważną rolę Antonio Banderas). Kolejny rozczarowujący obraz Hiszpana zobaczyłem dopiero kilka lat temu –byli to „Przelotni kochankowie”. „Ból i blask” to siedemnaste dzieło tego artysty, jakie obejrzałem  i na pewno nie wyszedłem z tego seansu rozczarowany. Niewątpliwie Almodovar wszedł w okres rozrachunkowy, gorzko-sentymentalny. Wciąż potrafi jednak operować humorem, przez co jego rozliczenia z życiem są pogodne jak Hiszpania. Znany reżyser, grany przez Antonio Banderasa, wegetuje artystycznie, osamotniony i fizycznie zbolały. Daje się jednak namówić na pokaz specjalny swojego dawnego filmu, który przed laty mocno go rozczarował i skłócił z aktorem grającym główną rolę. Teraz jednak spojrzał na dawne dzieło cieplejszym okiem i postanowił pojednać się z aktorem. Ten również żyje z dala od wielkiego kina, zaszyty we własnym domu, z heroinowym nałogiem i grą w off’owym teatrze. Równolegle główny bohater wspomina swoje dzieciństwo toczone na wsi, a później w niezwykle skromnym domu urządzonym w katakumbach. Jego matkę gra Penelope Cruz. Te fragmenty przypominają włoskie kino z czasów nowego realizmu. To świat zawsze słonecznych dni i beztroskiej radości czerpanej z prania w rzece, czytania książek, uczenia miejscowego analfabety, bielenia ścian w katakumbach i śpiewania w seminaryjnym chórze. W tych wspomnieniach zawsze obecna jest matka, którą reżyser opiekował się także na starość. Rozlicza się zatem ze swojej synowskiej miłości i zawodów jakie sprawiał matce na różnych etapach swego życia. Z kolei spotkanie z dawnym aktorem, wciąga go w narkotykowe uzależnienie, ale też prowadzi do odświeżenia wspomnień z homoseksualnej miłości z czasów młodości.

Jak to u Almodovara, różne wątki nachodzą na siebie, zazębiają się i uzupełniają. Świat wspomnień przeplata się na różnych poziomach. Poznajemy kluczowe chwile w rozwoju emocjonalnym bohatera, kształtowania się jego wrażliwości. To oczywiście przywilej osób dojrzałych, by w ten sposób spoglądać na życie i prześwietlać je z różnych perspektyw. Wyjątkowe w tym przypadku jest to, że reżyser zostawia nas w budującym poczuciu, że można odnaleźć siłę życiową także będąc po przejściach. Almodovar nie wzdycha, nie roni łezki. On znów coś zamyka i podejmuje kolejną próbę, rusza do nowych zadań. Jego punkowy duch, tu obecny w szczeniackiej niepoprawności głównego bohatera, ale i we wciąż obecnej ferii barw wypełniających ukazywany świat, pozwala na wyjście z marazmu i podjęcie wyzwań. W pojedynku bólu i blasku wygrywa zatem siła tego drugiego i tego od Almodovara zawsze oczekiwałem.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×