„To – rozdział drugi” – reż. Andy Muschietti

Kanada, USA, 2019

Horror „To” wg prozy Stephena Kinga miał dwie mocne ekranizacje. Teraz zrealizowano rozdział drugi. Minęło 27 lat od czasu oryginalnych wydarzeń. Dawni „frajerzy” poukładali sobie życie i niemal zapomnieli o dawnym koszmarze. Widać jednak, że piętno z młodości pozostało żywe. Beverly, nad którą znęcał się ojciec, ma teraz zazdrosnego i gwałtownego męża, który posuwa się do rękoczynów. Billy pisze świetne książki, ale z nieudanymi zakończeniami. Eddie pracuje w ubezpieczeniach, ale wciąż jest upominany przez matkę. Ben schudł, ale i tak nie ma dziewczyny. Mike wciąż, jako jedyny z „paczki” tkwi w rodzinnym miasteczku i nie spełnił swoich marzeń o wyjeździe na Florydą. Każdy żyje w pewnym zawieszeniu, lub niespełnieniu. Jakby czuli, że tamta sprawa nie została definitywnie zamknięta. Gdy Mike dowiaduje się, że Pennywise wrócił i zaatakował, dzwoni do przyjaciół, by wezwać ich do odprawienia rytuału, który zakończy walkę z Pennywisem. Nie wszyscy odpowiedzą na wezwanie. Nikt nie chce wracać do dawnych lęków. Ale łączy ich dziecięca przysięga i poczucie, że demony z czasów dzieciństwa wciąż trzymają ich w ryzach.

W tym filmie strach i przemoc wynikają z najpowszechniejszych relacji międzyludzkich. To jest siła wykluczenia z powodu odmienności i wrażliwości. To siła presji wywieranej przez silnych na słabych, przez większość na mniejszości, ładnych na brzydkich, wysportowanych na ofermach. Klaun Pennywise wraca gdy w miasteczku dochodzi do ataku na homoseksualną parę. Gdy dawni przyjaciele wracają do miasteczka swojej młodości, odradzają się ich lęki w niezwykle sugestywny sposób. „To – rozdział drugi” efektownie wizualizuje wszelkie lęki, ale na pewno w mniejszym stopniu budzi napięcie. Widz na pewno bardziej zżywał się z młodymi bohaterami, niż z ich dorosłymi odpowiednikami. Pennywise stosuje swoje dawne sztuczki, ale – no właśnie – one są już znane. Wskaźnik gatunkowy drugiej części „To” z pozycji „horror” przesuwa się w kierunku dramatu. Całość lokuje się bliżej przygodowego kina grozy w stylu serialu „Stranger Things”, niż klasycznych ekranizacji Kinga. Na plus należy zaliczyć z pewnością fakt, że trwający prawie 170 minut obraz zupełnie się nie dłuży. Wymowne jest też to, że najokropniejszą sceną jest ta, w której grupa wyrostków napada na dwóch młodych gejów i brutalnie ich bije. W pamięci pozostaje świadomość, że są takie miasteczka, z których lepiej wyjechać, by nie bać się żyć w swojej odmienności czy słabości.