Horror „To” wg prozy Stephena Kinga miał dwie mocne ekranizacje. Teraz zrealizowano rozdział drugi. Minęło 27 lat od czasu oryginalnych wydarzeń. Dawni „frajerzy” poukładali sobie życie i niemal zapomnieli o dawnym koszmarze. Widać jednak, że piętno z młodości pozostało żywe. Beverly, nad którą znęcał się ojciec, ma teraz zazdrosnego i gwałtownego męża, który posuwa się do rękoczynów. Billy pisze świetne książki, ale z nieudanymi zakończeniami. Eddie pracuje w ubezpieczeniach, ale wciąż jest upominany przez matkę. Ben schudł, ale i tak nie ma dziewczyny. Mike wciąż, jako jedyny z „paczki” tkwi w rodzinnym miasteczku i nie spełnił swoich marzeń o wyjeździe na Florydą. Każdy żyje w pewnym zawieszeniu, lub niespełnieniu. Jakby czuli, że tamta sprawa nie została definitywnie zamknięta. Gdy Mike dowiaduje się, że Pennywise wrócił i zaatakował, dzwoni do przyjaciół, by wezwać ich do odprawienia rytuału, który zakończy walkę z Pennywisem. Nie wszyscy odpowiedzą na wezwanie. Nikt nie chce wracać do dawnych lęków. Ale łączy ich dziecięca przysięga i poczucie, że demony z czasów dzieciństwa wciąż trzymają ich w ryzach.
W tym filmie strach i przemoc wynikają z najpowszechniejszych relacji międzyludzkich. To jest siła wykluczenia z powodu odmienności i wrażliwości. To siła presji wywieranej przez silnych na słabych, przez większość na mniejszości, ładnych na brzydkich, wysportowanych na ofermach. Klaun Pennywise wraca gdy w miasteczku dochodzi do ataku na homoseksualną parę. Gdy dawni przyjaciele wracają do miasteczka swojej młodości, odradzają się ich lęki w niezwykle sugestywny sposób. „To – rozdział drugi” efektownie wizualizuje wszelkie lęki, ale na pewno w mniejszym stopniu budzi napięcie. Widz na pewno bardziej zżywał się z młodymi bohaterami, niż z ich dorosłymi odpowiednikami. Pennywise stosuje swoje dawne sztuczki, ale – no właśnie – one są już znane. Wskaźnik gatunkowy drugiej części „To” z pozycji „horror” przesuwa się w kierunku dramatu. Całość lokuje się bliżej przygodowego kina grozy w stylu serialu „Stranger Things”, niż klasycznych ekranizacji Kinga. Na plus należy zaliczyć z pewnością fakt, że trwający prawie 170 minut obraz zupełnie się nie dłuży. Wymowne jest też to, że najokropniejszą sceną jest ta, w której grupa wyrostków napada na dwóch młodych gejów i brutalnie ich bije. W pamięci pozostaje świadomość, że są takie miasteczka, z których lepiej wyjechać, by nie bać się żyć w swojej odmienności czy słabości.