Jeśli pomyślę o moich płytach Iggy Popa, to okazuje się, że mam cztery nagrane z The Stooges, a z solowych dwie pierwsze, ostatnią – „Post Pop Depression” i dwie składanki. Czyli generalnie stawiam na garażowo-rockowe oblicze artysty i na jego tzw. przeboje. Płyta „Free” jest z innej bajki. Po pierwsze Iggy jest tu po prostu wokalistą (jak sam napisał we wkładce – jest to płyta, w której inni artyści mówią za niego, a on tylko użycza głosu), a po drugie materiał jest prawie pozbawiony gitar. Pod względem instrumentalnym o wiele ważniejsza jest tu trąbka. Zwłaszcza w drugiej części płyty. Leron Thomas gra na niej w 9 na 10 nagrań, a zarazem pełni rolę głównego producenta. Przyznam, że fajna sprawa z tą trąbką. Przypomina się atmosfera filmowej „Siesty” Milesa Davis’a. Na „Free” Iggy Pop czasem nawet nie śpiewa tylko deklamuje teksty. Dostajemy momentami coś na kształt wieczornego słuchowiska. Posłuchajcie takiego „Do Not Go Gentle Into That Good Night” – robi wrażenie! Podobnie zamykające „The Dawn” – można dostać ciarek. No ale początek płyty nie powinien aż tak dziwić dotychczasowych fanów.
Poza tytułowym intro, „Loves Missing” mogłoby znaleźć się na „Post Pop Depressions”, „Dirty Sanchez” nawet na płytach The Stooges, a „James Bond” na każdej składance z największymi hitami artysty. We wszystkich tych kawałkach mamy perkusję i bas. Słuchając „Dirty Sanchez” pomyślałem sobie nawet o pokrewieństwie z Mudhoney. Z kolei „James Bond” świetnie pasowałoby do ścieżki dźwiękowej autorstwa Davida Holmesa, czy soundtracku do filmów Tarantino. Swoje robi tu nie tylko zgrabny, jakby już gdzieś słyszany motyw główny, ale i zmysłowy drugi głos niejakiej Faith Vern. Ciekawy jest też utwór „Sonali” – nieco transowy i rozmarzony, na pewno nietypowy w dorobku artysty. Zaskakująco wypada również „Glow in The Dark”, w którym Iggy brzmi jak aktor, który nigdy nie próbował śpiewać. Utwór ten przeradza się w pojedynek basu i trąbki. Cieszę się, że autor „Passenger” otwarty jest na tego typu projekty. Bardziej mu z takimi do twarzy, niż do kolejnego rozkręcania pogo. Kiedyś spodobał mi się udział Popa w ścieżce do filmu Kusturicy „Arizona Dream”. To też nie była jego bajka (autorem muzyki był Goran Bregovic), a przecież świetnie to razem zagrało.