Przyznam, że poruszył mnie film „Boże Ciało” i – co rzadko ma miejsce w polskim kinie – nie mam mu czego zarzucić. Historia jest tak odważna, że niemal naciągana, gdyby nie to, że oparta na prawdziwych wydarzeniach. Dobór aktorów jest idealnie trafiony. Plenery prawdziwie polskie. Język pozbawiony cienia fałszu, czy sztuczności. No a ukazane problemy naprawdę dużej miary. Chłopak odsiaduje w poprawczaku ciężki wyrok. Służy do mszy, które odprawia w zakładzie charyzmatyczny ksiądz Tomasz. Jest pod takim wrażeniem katechez, że chciałby sam wstąpić do seminarium. Ale to dla niego zamknięty rozdział. Po odbyciu kary zostaje wysłany gdzieś w nieznane, do pracy w stolarni. A jednak, gdy przybywa do małego miasteczka, pierwsze kroki kieruje do kościoła. Tam spotyka dziewczynę, której przez przekorę podaje się za księdza. Trafia na podatny grunt. Wystarczyła czarna koszula i koloratka. Najwyraźniej w parafii spodziewali się nowego księdza, bo proboszcz schorowany…
Chłopak nie spodziewa się, że ten żart, ciche marzenie, stanie się prawdziwym wyzwaniem. Jako przybrany ksiądz musi zastąpić chorego proboszcza, ale to nie odprawianie mszy, czy udzielanie spowiedzi będzie dla niego największym wyzwaniem. Miasteczko żyje tragedią sprzed roku, która kosztowała życie siedem osób. Jak żyć z Bogiem, gdy w ludziach tkwi taki ból, niezgoda, brak przebaczenia, gniew? Jan Komasa tworzy w tym filmie wizję duszpasterza, który ma zasady, ale nie katechizm, który przemienia dusze nie przestając być człowiekiem takim jak inni, który ma siłę buntować się przeciw złu i zakłamaniu, odrzucając pokusę korzystnych układów i wygody. W „Bożym Ciele” religia ma znaczenie, ksiądz ma wpływ na ludzi, potrafi zatrząsnąć społecznością, zmierzyć się z ludźmi i ich światopoglądem. Ten chłopak, wkładając sutannę czuje siłę by coś zmienić – w sobie i w innych. I gdy w pewnym momencie spotyka kolegę z poprawczaka, ten musi przyznać, że nasz bohater dokonał czegoś ważnego, że w przeciwieństwie do niego ma z czym stanąć przed ludźmi. Bartosz Bielenia w roli głównej jest absolutnym zwycięzcą tego filmu. Jego twarz, spojrzenie, postura – anioł i diabeł w jednym. Właściwie po tym co zrobił, zanim go poznaliśmy, powinien skończyć gdzieś pomiędzy ziomkami, stolarnią i dyskoteką. Właściwie mieszkańcy miasteczka, do którego trafił, powinni pozostać w słusznym gniewie, a jednej wdowie w oczy miały prawo zajrzeć myśli o samobójstwie. Ale ten chłopak wszystko to zmienił. Czy prawdziwy ksiądz Tomasz, skądinąd dobry duszpasterz, uczyniłby aż tyle?