Słucham Ladytron od 20 lat. Pewnie w całym kraju jest zaledwie kilka osób, które mają tyle płyt tego kwartetu co ja. Bo w istocie nigdy nie był to zespół znany, ani popularny. Poznałem go ze składanki Bertranda Burgalata wydanej w 2000 roku przez uroczą wytwórnię Bungalow. Obok piosenek Nica Cave’a, Air, Micka Harvey’a był tam remix ich pierwszego singla o ujmującym tytule ”He Took Her To a Movie”. Potem był singiel „Seventeen” z remixem Soulwax, a w 2005 roku powalający hit „Destroy Everything You Touch”, który wciąż jest najbardziej rozpoznawalną piosenką zespołu z Liverpoolu. Jeśli komuś nic nie mówi nazwa Ladytron (fanom Roxy Music zapala się pewnie jakaś lampka), niech wyobrazi sobie skrzyżowanie Abby ze Stereolab.
Ten damsko-męski kwartet w układzie 2+2 utorował drogę wielu synth-popowym artystom w style Austra, La Roux, The Knife, czy Robyn. Wyróżniały ich zawsze podwójne kobiece wokale i masywne elektroniczne brzmienie. Po nagraniu płyty „Gravity The Seducer” w 2011 roku, członkowie zespołu zajęli się swoimi projektami i zacząłem już podejrzewać, że więcej się nie zejdą pod dawnym szyldem. Tymczasem w ub. roku znów zaczęli nagrywać, a w połowie lutego ukazała się nowa, autorsko nazwana płyta. Czemu dopiero po ośmiu miesiącach pochylam się nad jej zawartością? Liczyłem, że uda mi się ją kupić taniej niż za 70 zł. Ale niestety. Pomimo dobrych recenzji (i osiągnięcia top 10 na brytyjskiej liście niezależnych albumów), nakład w Polsce zaraz się wyczerpał w większości sklepów i nie bardzo była nawet okazja do przeceny. Tym bardziej, że płyta pierwszy raz ukazała we własnej wytwórni grupy. Czy coś się zmieniło przez tych 8 lat? Nie bardzo. Skład ten sam, styl również, współproducentem jest Jim Abbiss odpowiedzialny za brzmienie przełomowej płyty „Witching Hours” z 2005 roku. Ciekawostką z pewnością jest gościnny udział perkusisty Igora Cavalery znanego z Sepultury. Poza tym jest wciąż zmysłowo, elektronicznie i lekko tanecznie. Ta muzyka jest o tyle w duchu lat 80., że właśnie w nieoczywisty sposób nadaje się do dyskoteki. Skłania co najwyżej do nieco sztucznych ruchów i na pewno nie do szaleństw. Z kompozycji zespołu przebija raczej chłód i pewna mechaniczność w stylu Kraftwerk. Pomimo damskich głosów Ladytron nie jest dziewczęcy. Tematy utworów też nie są kobiece. Zresztą wystarczy popatrzeć na niezwykłą okładkę – ściana ognia połyka las, dziewczyna z chłopakiem zatrzymała samochód na poboczu i biegnie szosą wprost w kierunku kataklizmu, a las rozpościera się po krańce widoku. Nowy album nie ma słabych, ani porywających momentów. Ta muzyka sunie, niczym ta ściana ognia, zdobywając naszą uwagę i uznanie. Trzy single na pozycjach 2, 4 i 6 zapadają w pamięć, ale równie dobrze można byłoby wylansować inne kawałki. Cieszę się, że wrócili.