Czasem przeżywam jeszcze przygodę jak przed trzydziestoma laty, kiedy czytałem o jakimś wykonawcy w Non Stopie albo w Magazynie Muzycznym i mogłem sobie tylko wyobrażać jak to brzmi. Bo płyt na rynku nie było, w radiu nie grali i nikt z kolegów nie miał tego na kasecie. Teraz wszystko jest w sieci i każdy artysta jest gdzieś tam do posłuchania. Wystarczy go wklepać w wyszukiwarkę. Ale ja nie słucham muzyki z Internetu i czasem zdarza mi się czytać o jakimś wykonawcy, kupić jego płytę i odtwarzać ją bez znajomości choćby fragmentu jego twórczości. Tak było z Alexandrem Giannascolim, który wydaje płyty jako (Sandy) Alex G. „House of Sugar” to jego trzecia płyta (albo dziewiąta, gdy liczyć własne produkcje). Alex nagrywa wciąż głównie we własnym domu w Filadelfii. Niektóre partie instrumentów, czy dodatkowych wokali dogrywa ze znajomymi w studiu. Potem to lepi i wydaje w barwach Domino. Na pierwszy odsłuch jego muzyka jest równie dziwna jak w przypadku Ariela Pinka. Gdzieś czytałem, że Alexowi bliższy jest Elliot Smith i Built to Spill, ale ja nie bardzo słyszę te inspiracje na najnowszej płycie.
Tegoroczny materiał na pewno ciekawie się rozwija. O ile otwierający „Walk Away” z puszczoną do tyłu taśmą i powtarzanym jednym zdaniem wypada dość ciężko, o tyle w każdym kolejnym nagraniu pojawia się jakiś uroczek. Początkowo dość nieśmiało, jak w „Hope” zbudowanym na akompaniamencie akustycznej gitary, organów i perkusji. Tu jest powiedzmy pewien duch Built to Spill. „Southern Sky” wzbogaca wokal znanej z poprzedniej płyty Emily Vaciny. Smyczki grają tu trochę jak w The Waterboys. Melodia wykluwa się w dość nieoczywisty sposób. Ale od powiedzmy piątego kawałka „Taking” zaczyna się to całkiem przegryzać i pasować do siebie. Zgrabny jest choćby nowofalowy „Near” z wokalnym udziałem siostry artysty – Rachel Giannascoli, a już taki „Sugar” to kawał świetnej muzyki z intrygującymi smyczkami. „Cow” zgodnie ze skojarzeniem pobrzmiewa kowbojską nutą, za sprawą obecnej tu gitary. „Crime” ma w sobie coś z późnych Beatlesów. Gościnnie śpiewa tu dziecinnym głosikiem Molly Germer. Album zamyka koncertowy (choć nie całkiem) numer „Sugar House” zarejestrowany 6 listopada ub. roku w St. Louis. Słychać tu prawie cały zespół towarzyszący Alexowi na koncertach: Toma Kelly na perkusji, Johny Hazelwooda na basie, Sama Acchione na gitarze plus dogranego w studiu saksofonistę Davida Allena Scoli. Niespełna 38 minut muzyki, a ileż wrażeń! Od samego początku byłem zadowolony z kupienia „House of Sugar”, ale wyjątkowo długo nie mogłem się z tą płytą pozbierać. Wciąż mi się wymykała, czymś zaskakiwała, przytłaczała skojarzeniami tak odległymi, że dziwią mnie opinie, że to najbardziej zwarta i poukładana wypowiedź Alexa G. Ale to dopiero moje pierwsze spotkanie z tym artystą, którego twórczość klasyfikowana jest jako lo-fi pop. Na pewno nie będzie ono ostatnie.