Nie myślałem, że już 4 lata upłynęły od premiery debiutanckiej płyty Mary Komasy. Jej zimny, elektroniczny „Come” był jednym z moich polskich przebojów 2015 roku. Zaliczyłem też koncert tej artystki w studiu Trójki na sopockiej plaży. Przyjemne zdarzenie, o zmierzchu. Ta pierwsza płyta była w porządku. Może nie poruszyła mnie tak jak debiut Dumplings, ale dobrze ją wspominam. „Disarm” kupiłem w ciemno i trochę na konto „Jedynki”. Mary Komasa przekroczyła tymczasem wiek dziewczęcy i nagle wpadła w bieżącą rzeczywistość, jakby nie do końca do niej przygotowana. Dla artystów (Mary jest siostrą Jana Komasy – reżysera oraz śpiewającego i nagrywającego Szymona, żoną kompozytora filmowego Antoniego Łazarkiewicza i córką aktora i reżysera Wiesława Komasy) nie ma większej wartości, niż wolność twórcza i możliwość wyrażania siebie. A Mary dorastała artystycznie w Berlinie i to widać w różnych aspektach jej aktywności. Jej koleżanka – Anja Rubik wyreżyserowała teledysk do piosenki „Be a Boy”, będącej pochwałą wolności płciowej. Mary pozuje do zdjęć na okładce nago, korzystając ze swoich doświadczeń modelki. Na płycie towarzyszą jej zagraniczni muzycy, a teksty są wyłącznie po angielsku. Trasę koncertowa też najpierw zagra poza Polską.
Otwierający nową płytę „Degenerate Love” to bliskie nawiązanie do stylistyki wspomnianego wcześniej hitu „Come”. To stonowana, nowofalowa elektronika i niski głos artystki. Singlowy i przebojowy „Sausages” przypomina mi wczesne nagrania Kim Wilde. „Palermo” na tym tle jest zaskakująco teatralne, bliższe polskiemu Sorry Boys. Z kolei „Taste” przywodzi mi na myśl Roisin Murphy z czasów Moloko. Kolejny minorowy, syntezatorowy przebój to otwierający drugą część płyty kawałek przewrotnie zatytułowany „Closer”. Tytułowy, nieco filmowy „Disarm” to utwór skomponowany z mężem i do jego tekstu (podobnie jak teledyskowy „Be a Boy”). Ten album – choć pokazuje różne oblicza – zasadniczo nie wybrzmiewa optymizmem, ciepłem i nadzieją. „There’s no heaven for us”, „Cruelty is my last name. I’m cold to the bone”, “I know it hurts. My open heart is dangerous”: – tak zaczynają się piosenki na tej płycie. To jest poważny pop, nie muzyka do pląsania i zabawy w klubie. Gdy na zachodzie modne było takie granie, u nas rządził gitarowy, społeczny rock. Ale teraz te same emocje można wyrażać w innym stylu i bez szarpania strun.