„Król” – reż. David Michôd

Australia/USA, 2019

„Król” to tegoroczny Netflixowy kandydat do Oscarów. Po sukcesie kameralnej „Romy”, przyszedł czas na historyczne widowisko o jednym z najsłynniejszych angielskich władców – Henryku V. Postać rozsławiona choćby przez Szekspira, doczekała się już filmowych podejść. Ja dobrze wspominam dzieło Kennetha Branagh’a sprzed 30 laty. W nowej odsłonie poznajemy króla, jeszcze jako krnąbrnego Hal’a – skłóconego z ojcem, upijającego się na umór w towarzystwie Johna Falstaffa, choć zarazem niewątpliwie szlachetnego młodzieńca. Nie marzy bynajmniej o zdobyciu tronu we Francji. Nie chce być nawet władcą Anglii, która przeżywa wewnętrzne kryzysy i wojenne potyczki. Hal kreowany jest na człowieka wolnego od popędów i przeciwnika przelewania krwi. Woli sam stanąć do pojedynku o wątpliwym dla niego finale, by tylko powstrzymać starcie dwóch armii. Jednak, gdy zostaje królem jego optyka i morale ulegają pewnym zmianom. Przede wszystkim oczekuje bezwzględnej lojalności. Posyła pod katowski topór tych, którzy prowadzą zakulisowe rozmowy z Francją. Chce zjednoczyć Królestwo, ale nie śpieszno mu do wchodzenia w międzynarodowe intrygi. Daje się jednak nakłonić doradcom do gniewu skierowanego przeciw Francji i zebrać armię, by powstrzymać pasmo zniewag.

Ale Henryk V jest wciąż rozdarty pomiędzy powinnościami władcy, a współczesnym pacyfizmem. Unika szturmu na zamek, by oszczędzić żołnierzy, próbuje kolejny raz namówić przeciwnika do pojedynku, by odstąpić od wielkiej bitwy. Królewska duma to w nim wzbiera, gdy Falstaff nie słucha jego poleceń, to ulega wyciszeniu, gdy staje twarzą w twarz z francuską księżniczką. Nie jest królem-politykiem. Nie uznaje zasady, że cel uświęca środki, o czym przekonuje się boleśnie Sir William. Wierność i lojalność uznaje za najwyższe cnoty i to nimi stara się kierować w swoim życiu. Timothee Chalamet nieźle odgrywa te dylematy i przemiany, ale w istocie tych intryg i zwrotów akcji nie ma w tym filmie zbyt wielu. Podbój Francji jawi się trochę jak wycieczka królewskiego orszaku przez pola i lasy. Jedyna wieś, jest już opuszczona, dla zdobycia jedynego zamku wystarczy czas i katapulty, dla pokonania Francuzów pod Azincourt kluczowe okazały się deszcz i błoto. Batalistyczna scena ze średniowiecznej walki pokazuje ile racji było w niechęci Hal’a do wojen. Zmagania rycerzy jawią się jak nieludzkie taplanie w ziemistej brei, nie mając nic wspólnego z rycerskością. Ta absurdalna rzeź, zostaje skwitowana żałosną próbą pojedynku francuskiego władcy z Henrykiem. Powrót do kraju nie jest momentem chwały, lecz rozgoryczenia i zawodu. „Król” jest w istocie jakimś „Antykrólem”. „Henryk V” nie jest strategiem, lecz szukającym oparcia chmurnym romantykiem. Nie poznajemy przyczyn takich postaw, nie rozumiemy wszystkich królewskich przemian ani decyzji, nie czujemy potęgi wielkiego władcy. Zaskakujący jest ten portret angielskiego bohatera. I może to jest największą wartością tego filmu?