W zimny, deszczowy, listopadowy wieczór koncert byłej wokalistki The Feral Trees zgromadził nadkomplet publiczności. Nie wspomnę więcej o związkach Moriah Woods z jej poprzednim zespołem, bo i ona sama ani razu o tym się nawet nie zająknęła. Na katowickim Off’ie wystąpiła w tym roku solo, a na scenie puławskiej galerii „Domu Chemika” stanęła z rockowym składem. „Greg” Łyjak – gitarzysta znany z tria Infradźwięki, który już nagrywał z Moriah w 2017 roku, perkusista Michał Głos oraz basista podpisany na płycie jako „Spyszek Fank”. W tym składzie nagrali i wydali we wrześniu drugi (a właściwie) trzeci materiał firmowany przez Amerykankę z Kolorado, zatytułowany „Old Boy”. W przeciwieństwie do wydanej w 2016 roku płyty „The Road To Some Strange Forest” nowy album jest zdecydowanie mocniejszy. Od pierwszych dźwięków jakie zabrzmiały ze sceny, wiadomo było, że mieszana wiekowo publiczność czeka rockowy wieczór. Moriah ubrana cała na czarno od początku miała dobry nastrój, zbudowany wyjątkową jak na jej puławskie występy frekwencją. Pierwsze trzy piosenki poleciały bez specjalnych wprowadzeń. W trakcie dwóch pierwszych kawałków można było poczuć się trochę jak na wczesnych koncertach Siouxsie and the Banshees, czy nawet Xmal Deutschland. Wisielczy, niski wokal z momentami wampirycznego zawodzenia i mocnymi gitarami w tle otworzyły program.
Trzeci numer był już spokojniejszy, a od czwartego („Wonder”) Moriah prowadziła już regularną konferansjerkę, zapowiadając kolejne piosenki. Zaczęła też zmieniać instrumenty. Zaprezentowała banjo, kupione w Polsce od człowieka, który sam je wykonał. Można było je potem porównać z innym, kupionym w sklepie – jak sama powiedziała – zrobionym pewnie w Chinach. Był też czas na gitarę akustyczną, kiedy Moriah sięgnęła do swojej płyty sprzed trzech lat.
Z banjo wykonała jeden numer z nowej płyty i jeden klasyk amerykańskiego bluegrass’u. Jakkolwiek z tym stylem była kojarzona przez krytyków, to – jak sama przyznała – nie jest miłośniczką tego gatunku. Przede wszystkim woli mroczniejsze klimaty. A nowy album zdominowany jest przez zdecydowanie trudne tematy. Przede wszystkim dedykowany jest tacie artystki – Victorowi, który dwa lata temu przegrał walkę z depresją i alkoholem. Moriah też przeżywała w swoim zyciu trudne chwile, co wymownie oddała wykonując numer „I Want to Live”. Trudno nie było odnieść wrażenia z ekspresji artystki, że jej woli przeżycia towarzyszyła mordercza walka. W moim odczuciu był to szczytowy moment koncertu.
Sympatycznym ukłonem w stronę publiczności było zaprezentowanie coveru Chrisa Isaak’a „Wicked Games”. Ciekawie wypadł też na zakończenie utwór „Requiem” z tekstem Roberta Louisa Stevensona – autora „Dr Jekyll i pan Hyde”. Na bis postanowiła wykonać całkiem nowy, jeszcze nie nagrany numer „One” i zachęciła publiczność do nauczenia się jego refrenu. Dopiero po chwili dołączył do niej zespół. Z kolei przy drugim bisie, to Moriah pierwsza zeszła ze sceny, a zespół dokończył swoją mocną gitarowo-perkusyjną sekwencję. Dla mnie był to kolejny już kontakt z twórczością Moriah Woods i myślę, że najlepszy.