Gdyby lokować nową płytę Morii Woods pomiędzy albumem zespołu Feral Trees, a jej solowym dokonaniem sprzed 3 lat, to „Old Boy” bliższe jest nagraniom z zespołem. W sesji znów uczestniczył rockowy skład, choć nie zabrakło też instrumentów smyczkowych, pianina i oczywiście banjo. Nowa płyta jest rozrachunkiem artystki z chorobą i uzależnieniem zmarłego przed dwoma laty ojca (to jego zdjęcia zdobią okładkę płyty), ale też z własnymi demonami. Moriah Woods przyjechała do Polski prawie 5 lat temu i dopiero tu tak naprawdę pierwszy raz stanęła na scenie. I to tu, a nie w rodzimym Kolorado poczuła się artystką. I bardzo dobrze, że tak się stało, bo wniosła ze sobą nie tylko dość oryginalną estetykę , ale też wyrazisty wokal i talent kompozytorski. „Old Boy” wydany własnym nakładem i sprzedawany na koncertach, miałby z pewnością dobrą prasę i przyzwoitą sprzedaż gdyby trafił do szerszego obiegu. Bo choć polskim artystom ciężko sprzedaje się śpiewane po angielsku piosenki, to w przypadku Amerykanki, zadziałałaby pewnie premia jaką dostał przed laty John Porter.
Zwiastunem nowego materiału był utwór „Of Fate” – i już on pokazuje charakter płyty. Jest melodyjny, dostojny, a gitary przyjemnie drżą i modulują w głębokich tonacjach. To zdecydowanie amerykański, a nawet środkowoamerykański sposób grania. Drugim utworem promującym jest niezwykle ważny dla przekazu całości utwór „I Want To Live”. Kompozycja wypełniona walką, w której wola życia wynika bardziej ze świadomości kruchości naszego losu, niż afirmacji życia jako takiego. Po takim utworze pasuje tylko „Reqiuem” z tekstem R.L. Stevensona, które ma jakby dwa zakończenia – elektryczne i akustyczne. Ważnym i zapadającym w pamięć utworem jest też niewątpliwie otwierający kawałek tytułowy. To zarazem jeden z charakterystycznych utworów, które rozwijają się i narastają, by w pewnym momencie wybrzmieć z całą mocą. „Black Crow” zaczynają dźwięki banjo a po chwili wchodzi skradająca się sekcja rytmiczna, która w pewnym momencie eksploduje. W jej rytm wchodzą też smyczki i zaraz robi się naprawdę bogato w dźwięki. „Wonder” to gorzka ballada, a „Break the Chains” ma w sobie coś z twórczości Anny Calvi. „Watched You Burn” pasowałoby jako ścieżka do filmów Davida Lyncha. Z kolei motoryczny „I Can” porywa wręcz do tańca. To naprawdę bardzo dobra płyta – prawdziwie przeżyta, z pasją zagrana i zostawiająca kilka silnych wrażeń. To w pewnym sensie zaszczyt, że Moriah Woods postanowiła żyć, czuć i tworzyć tu, tak blisko.