„Nieradość” – Paweł Sołtys

Wydawnictwo Czarne, 2019

Processed with VSCO with nc preset

Drugi tom opowiadań Pawła Sołtysa, znanego też jako Pablopavo, urzekł mnie jeszcze bardziej, niż pierwszy. Nowe historie (de facto część ukazała się wcześniej w prasie) rozciągają się w czasie i miejscu. Trudno uwierzyć, że autor to rocznik ’78. Te opowieści mógłby napisać Wiesław Myśliwski. Dzieją się często w głębokim PRL’u i wielokrotnie poza Warszawą – tak bliską autorowi w dotychczasowej twórczości. Poza drobnymi przypadkami, jak tekst „Co się robi, gdy zostało się pisarzem” wyjęty ewidentnie z bieżącego życia Pawła Sołtysa, na „Nieradość” składają się utwory wspomnieniowo-rozliczeniowe – tyle, że pisane z perspektywy osoby dużo starszej, niż autor. Niektóre teksty układają się we fragmenty większej całości, jak opowiadania z miasteczka Niedynek. Pełno tu przejmujących obrazów i szczegółów. Słów ujmujących brzmieniem i naiwnymi skojarzeniami. Ale przede wszystkim są w nich okruchy niezwykle prawdziwego życia. Często tragicznego, w ciepły sposób smutnego, czy w przykry skończonego. Dużo tu śmierci, chorób i niespełnienia. A jednak za każdym razem kryje się w tych sytuacjach swoiste piękno ludzkiego losu. Bo śmierć poprzedza wspomnienie o życiu, a chorobie towarzyszy obecność miłości.

Piękna przydają przedmioty i miejsca, których czas przeminął. Nazwy i słowa z epok minionych. Paweł Sołtys nawet o klubie „Max” z połowy lat 90. potrafi pisać z nostalgią, choć ten klub i jego klientela bliżej mają do klimatu disco polo, niż do socjalistycznych reliktów dominujących w tym tomie. Niektóre opowiadania wciągają siłą czarno-białych filmów, na których szuka się przejawów świata minionego. Inne mają moc małomiasteczkowych sensacji, wielkich plotek, którymi żyli ludzie w czasach przedserialowych. Są też krótkie impresje – czasem oddające w poetycki sposób jakiś widok, czy scenę między dwojgiem ludzi. Narrator „Nieradości” jest duchem, który raz zamieszkuje ciało małego chłopca, raz umierającego starego człowieka, a czasem anonimowego obserwatora widzącego i słyszącego więcej od innych. Piękne są tu porównania, magiczne wspomnienia, wiele słów nabiera nowej mocy. Buła się powiesił, Roman Krzemyk stał przy szynkwasie jak chciałby raz w życiu stanąć John Wayne, Olunia była piękna jak z obrazka tylko jeszcze jakby malarz miał farby za dużo, a krowa Mućka patrzyła jak gwiazda filmowa w ostatniej scenie. Te zdania zatrzymują lekturę, a opowiadania od nich puchną. Nagle chce się to przeżyć samemu, zobaczyć, poczuć, przypomnieć. Bo nic tu nie jest takie jak teraz, a przecież wszystko mocno ożywa. Po „Mikrotykach” pomyślałem, że Paweł Sołtys jest dobrym obserwatorem, którego przepełniają słowa. Teraz czuję, że się nie doliczyłem, może znacznie więcej.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×