Nigdy nie chciałem być żołnierzem. Nawet w czasach wielkiej popularności „Czterech pancernych i psa”. Nikt nie wmówił mi, że to wielka przygoda. Wojna to śmierć i cierpienie. Bohater „1917” – starszy szeregowy Schofield (George MacKay) – nie lubi jeździć z frontu do domu, bo za każdym razem boi się, że już nie wróci do swoich bliskich. Pierwsza wojna światowa była koszmarem dla żołnierzy. Film Sama Mendesa utrwala ten obraz. Nie widzimy tu ani jednej cywilnej ofiary. Owszem – są zniszczone domy, gospodarstwa, zabite zwierzęta, nawet wycięte sady – ale trupy mają zawsze mundury. Dwóch żołnierzy – starszych szeregowych: Blake (Dean-Charles Chapman) i Schofield – zostaje wysłanych przez samego generała (Colin Firth) przez tereny opuszczone przez Niemców do dywizji, która planuje przystąpić do szturmu. Generał wie, że Niemcy przygotowali pułapkę, dowódca dywizji – pułkownik MacKenzie (Benedict Cumberbatch) – nie. Dlaczego dla ostrzeżenia 1600 żołnierzy wysłano dwóch szeregowców? Po pierwsze teren opuszczony przez Niemców wciąż nie jest bezpieczny, po drugie szeregowy Blake ma w dywizji brata i zna się na mapie. Po trzecie Niemcy przecięli kable i przerwali łączność. Misja musi zakończyć się sukcesem w ciągu kilkunastu godzin – bo tyle zostało do zaplanowanego o świcie natarcia.
Dwaj żołnierze dobrze wiedzą czym jest wojna. Koledzy z linii frontu są przekonani, że idą na pewną śmierć. Wychodząc z okopów trafiają w świat koszmaru. Rozkładające się zwłoki, smród, błoto, szczury, zasieki, ruiny. Niemcy zostawili po sobie zniszczone działa, solidne okopy i pułapki. Blake i Schofield przemierzają tę nieludzką krainę niczym hobbici we „Władcy Pierścieni”. Nie ma chwili wytchnienia, nie ma czasu na porządne opatrzenie ran. Blake jest zdeterminowany, Schofield wystraszony i sceptyczny. To on popełnia pierwszy błąd. Potem przychodzą kolejne. Pomimo tylu lat wycieńczającej, bezwzględnej wojny Ci żołnierze wciąż są jednak ludźmi, którzy gotowi są nieść ocalenie jak przystało na angielskich dżentelmenów. To romantyczna wizja, w której jest miejsce na łzy, ale nie ma na nienawiść. Nie ma też czasu na wielkie gesty i symbole. Trwa wojna, liczy się przeżycie. Można podzielić się resztkami jedzenia, ale nie chowa się zmarłych. Żołnierze komentują ścięte drzewka wiśni, czy zabitego psa, a nie zwłoki innych żołnierzy. Film Mendesa porusza obrazem, emocjami i walką o przetrwanie. Bo chodzi nie tylko o wypełnienie rozkazu, ale też o sprostanie wyzwaniu – pomimo grozy śmierci, brudu, wycieńczenia. O zachowanie ludzkich odruchów. O dotrzymanie danego słowa. Mendes celowo zostawia tu nutę naiwności. Bez niej nie byłoby sensu wyjścia z okopów, a wojna by się nie skończyła dopóki – jak stwierdził pułkownik MacKenzie – nie zginąłby ostatni żołnierz. „1917” to inna wojna, niż ta znana z amerykańskich widowisk budowanych na epizodach drugiej wojny światowej. To kres wiktoriańskiego świata bliski twórczości Tolkiena.