Nie rozumiem trendu zachwytów nad polskim popem lat 80. Uznawania Papa Dance ze polskie Pet Shop Boys, a Anny Jurksztowicz za Madonnę. Doceniania tych plastikowych brzmień, które dziś wielu pragnie odtworzyć jeden do jednego. Dotyczy to zresztą nie tylko polskiego popu. Jako osoba przeżywająca aktywnie tamten czas stwierdzam, że wszystko to było generalnie dość słabe i nikt kto interesował się muzyką nie traktował tych klimatów poważnie. Dziś tamten styl uchodzi za kwintesencję epoki i niemal awangardę. Właśnie na takim spojrzeniu zrodziły się zachwyty drugą płytą trójmiejskiego zespołu Enchanted Hunters. Wydany w 2012 roku debiut (Peoria) lokował się po stronie neo-folku. „Dwunasty dom” to nowe otwarcie i zdecydowany flirt z „ejtisami”. Paradoksem jest, że tego typu muzykę wydają dziś niezależne wytwórnie, a w złotej epoce synth-popu kreowali ją cwaniacy od mody, zainteresowani wszystkim, ale nie sztuką.
„Dwunasty dom” przywołuje we mnie masę złych wspomnień z jakichś telewizyjnych, niby młodzieżowych produkcji, z wyciągania na scenę w nowych opakowaniach gwiazd Opola z lat 70. Przypomina o usilnych staraniach przekonywania mnie, że przecież nie trzeba kontestować rzeczywistości, a można przyjemnie i wesoło się bawić. To jest ten styl, który wybrzmiewa mi z niemal każdej piosenki Małgorzaty Penkalli i Magdaleny Gajdzicy. Owszem, „Dwunasty dom” nie jest płytą beztrosko-rozrywkową, a wokale nie są budowane pod kątem list przebojów. Są tu też fragmenty, które mnie przekonują, czy wręcz pociągają, jak choćby rozwinięcie od drugiej minuty utworu „Przyjaciel”, oniryczno-dreampopowy „Latawiec”, czy liryczna „Burza”. Ale zaraz obok są te elektroniczne klaskacze, migotliwe dźwięki, meandrujące płaskie klawisze, generowane z syntezatora echa i pogłosy. Wybrane na single utwory „Fraktale”, „Plan działania” i „Pretekst” nie są szturmującymi hitami na miarę Kombi. Bliżej im do przebojów Scritti Politti, czy Basi Trzetrzelewskiej. Mają mocniej zaznaczony rytm, ale wokalnie to wciąż senne, delikatne opowieści, z nakładającymi się głosami. Tak jak nie zachwycam się Christine and the Queens, czy nawet Robyn, tak zwłaszcza pierwsza część płyty Enchanted Hunters raczej mnie drażni, niż olśniewa. Super jest okładka, ale już sposób wydrukowania tekstów mierzi. Nie twierdzę, że „Dwunasty dom” jest nie dobry, czy przereklamowany, ale w małym stopniu trafił w mój gust, przypominając przy okazji dawne koszmary.