Kilka płyt z ub. roku kupiłem dopiero teraz. Wyszły pół i więcej roku temu, więc trudno je recenzować jako nowości, ale też szkoda było mi o nich choćby nie wspomnieć.
Sub Pop, 5 kwietnia 2019
Co się może kojarzyć z alternatywną artystką nagrywającą dla Sub Pop? Z dziewczyną, która nagrywała z Ariel Pink’iem, a zaczynała w szalonym kolektywie z Portland O-Jackie Motherfucker? No na pewno nie to, co słychać na trzeciej płycie Weyes Blood. Tych dziesięć słodkich, ładnie zaśpiewanych piosenek, może kojarzyć się z Abbą albo The Carpenters. Z jakimś amerykańskim musicalem, w którym jest miejsce na bogate aranżacje, ale nic nie ma prawa hałasować, czy zgrzytać. „Titanic Rising” może podobać się Waszym mamom, a nawet babciom. Tylko okładka może wydać się nieco dziwna. Pogrążony w wodzie pokój nastolatki, dość staroświecki, gdyby nie dżinsy i laptop – no i ta woda przez której taflę bohaterka przebija się na zdjęciu z tyłu.
„Esja” – Hania Rani
Gondwana Records, 5 kwietnia 2019
Hania Rani – połowa duetu Tęskno – zdecydowała się na solową karierę, a jej debiutancka płyta zyskała bardzo dobre recenzje. „Esja” to dość wyjątkowa pozycja na naszym rynku. Instrumentalne kompozycje na pianino w duchu Michaela Nyman’a, czy Philipa Glass’a. Może trudno zaproponować w tej konwencji wiele nowego, ale to mimo wszystko oryginalny kierunek. Niewielu płyt słuchało mi się tak przyjemnie jak tej. Kompozycje są dość proste, ale wystarczająco urokliwe, przepełnione emocjami i romantycznym nastrojem. „Esja” sprawdza się zarówno jako wyciszacz, muzyka tła, jak i podkład do wędrówek wyobraźni. Utwory są krótkie, niczym popowe piosenki i stąd kilka nagrań wybranych do radiowej i internetowej promocji. Ciekawy krok w karierze – niestety przez wybór wytwórni, płyta ma cenę zagranicznych albumów.
„Dogrel” – Fontaines D.C.
Partisan Records, 26 kwietnia 2019
Młody kwintet z Dublina zaskakuje szczerym przywracaniem ducha post-punku z czasów debiutu Joy Division, Wire i The Fall. Ale obok kompozycji z nerwowo szarpanym basem, są tu też nagrania dla dziewczyn – spokojniejsze, z melodią, niemal do zatańczenia w parze. Jest też echo irlandzkiej tradycyjnej muzyki. Dawno nie słyszałem tak dobrze wyważonej mieszanki niezależnego rocka. Można się wzruszyć nawiązaniami do dawnych klasyków, ale też odkryć świeże, równie autentyczne nuty. Fontaines D.C. nie boi się porzucenia od czasu do czasu surowej, buntowniczej maski a jednocześnie nakręca bez trudu pogo, ładując w publikę pomysłowe riffy. Cztery świetne single na jedenaście kawałków to jeszcze niecały potencjał przebojowości tej płyty. Wśród nowej fali brytyjskich zespołów, kwintet z Dublina wydaje mi się najwszechstronniejszą propozycją.
„When I Have Fears” – The Murder Capital
Human Season Records, 16 sierpnia 2019
Dla niektórych z moich znajomych ten kolejny debiutant z Dublina stał się odkryciem minionego roku. Niewątpliwie The Murder Capital mają swoje plusy, a zarazem zdecydowanie mniej się o nich pisało, niż o kolegach z Girl Band, czy Fonatines D.C. – stąd pewnie efekt bardziej osobistego przywiązania do takiego odkrycia. „When I Have Fears” jest raczej męskie, niż chłopięce, a głos wokalisty bliżej ma do Nicka Cave’a, czy Henry Rollinsa, niż do nowofalowych wrażliwców – nawet gdy wybrzmiewa w spokojnych i refleksyjnych kawałkach. Intensywność grania przypomina bardziej amerykańskie formacje pokroju Jawbox, June of 44 czy nawet Sonic Youth – co szczególnie dobrze słychać w trzech singlowych utworach. Tak, czy inaczej to kolejny przykład spojrzenia za siebie i włożenia współczesnych emocji związanych z dramatem samobójstwa w dawne środki wyrazu.
„Once Upon a Time In Hollywood” – Original Motion Picture Soundtrack
SONY Music, 16 sierpnia 2019
Jeśli to ostatni film Tarantino i ostatni soundtrack, to ja się nie godzę. Muzyka wybierana przez reżysera ze starych winylowych płyt, zawsze była mocnym elementem jego kina. Pomijam już kultowe „Pulp Fiction”, ale w przypadku wielu innych filmów – jak „Wściekłe psy”, czy „Death Proof” mieszanka dialogów z zapomnianymi wykonawcami z lat 60. i 70. tworzyły wyjątkowy klimat kina i epoki, do których się odwoływały. Tym razem mamy rok 1969 i konwencję lokalnego radia grającego amerykańską muzykę tamtych czasów – głównie brzmień generowanych z wielkich, pudłowatych gitar. I choć przewijają się tu gdzieś prawdziwe gwiazdy – Simon & Garfunkel, Neil Diamond, Deep Purple, to wygląda na to, że Tarantino wybierał dostęp do ich najtańszych nagrań, by zachować charakterystyczny klimat klasy B. Ta płyta jest taneczna, rozrywkowa, pełna reklam i szumnych zapowiedzi. Świetnie oddaje sentymentalnego ducha czasów, które właśnie się kończyły, a do których Tarantino zawsze miał słabość.