„Man Alive!” – King Krule

XL Recordings, 21 lutego 2020

Processed with VSCO with a6 preset

Archy Marshall znany jako King Krule jest głosem swojego pokolenia. Na pewno nie jest to moje pokolenie, bo londyński artysta urodził się w 1994 roku. Uprawia hip hop jakby był Elvisem Costello czy Paulem Wellerem. Choć pewnie więcej racji mają Ci, którzy widzą w nim odpowiednik Joe Strummer’a i Billy Bragg’a. Jego trzecia płyta p.t. „Man Alive!” powstała w okresie dużych przemian w życiu Archy’ego. Ostatnie miesiące wolności przed narodzinami córki, a potem spojrzenie na świat z nowej perspektywy. Płyta zaczyna się jeszcze dość dziarsko. Utwory mają strukturę niemal rockowych piosenek, z basem, perkusją i gitarą. Miejscami odzywa się też rozwichrzony saksofon jego „starego” znajomego Ignacio Salvadores’a.  Takie „Comet Face” to naprawdę mocna rzecz. Dopiero w „The Dream” takie instrumentarium idzie w odstawkę, a zastępuje je np. rozklekotane pianino. „Perfecto Miserable” to jakby zapis źle zapamiętanego snu, w którym temat wyłania się z mglistych skojarzeń, potem się nagle coś przypomina i znów rozmazuje. Singlowy „Alone, Omen 3” to oczywiście odniesienie do znanego horroru. Utwór wykorzystuje fragment „Never Had a Dream” Ohio Players, ale przeboju w nim nie widzę. Na tym etapie płyty muszę przyznać, że generalnie „Man Alive!” nie zawiera nośnych kawałków na miarę „Dum Suffer” z „The Ooz”.

Druga część płyty to już jakiś post-rock. Instrumenty żyją jakby swoim własnym życiem. Odzywają się niespiesznie obok deklamacji Marshall’a. Może jest w tym coś z Roberta Wyatt’a, choć na pewno nie oniryczne piękno. W kolejnym singlu – pierwszym ujawnionym kawałku z tej płyty – „(Don’t Let The Dragon) Drag On” dostajemy przykład poczucia humoru artysty, który nie ukrywa fascynacji kreskówką „Adventure Time” (Pora na przygodę). Oprawa plastyczna płyty też o tym przypomina. Jeśli już szukać czegoś chwytliwego w   singlowych propozycjach, to najlepiej broni się otwierający „Cellular”. Duża część płyty wskazuje na stan chronicznego niedospania artysty, lub tworzenia w późno wieczornych porach. Posłuchajcie takiego „Underclass” i nie odlećcie. Zwłaszcza, że utwór niepostrzeżenie przechodzi w „Energy Fleets”, w którym cała energia poszła chyba w tytuł. King Krule tak ma. Na poprzednich płytach też najwięcej działo się na otwarciu, a potem impet przeradzał się w „rzeźbienie krajobrazów” jak to sam określił w podziękowaniach na „Man Alive!”. To dość interesujące, ale mnie jednak nie porywa. Kolejny raz obiecywałem sobie więcej, niż w istocie dostałem.

Processed with VSCO with a6 preset