Śledzę karierę Julii Marcell dość uważnie. „Skull Echo” to już czwarta płyta, jaką kupiłem (nie mam tylko debiutu). Cały czas coś mnie w jej twórczości pociąga, ale za każdym razem brakuje mi też czegoś, bym poczuł się ostatecznie przekonany. Na pewno ciekawe jest to, że nagrywa w Berlinie z zagranicznymi muzykami i ma trochę inną perspektywę. Od poprzedniej płyty („Proxy”) pisze i śpiewa po polsku. Niestety teksty te bywają różne i czasem mnie trochę rażą. Nowy materiał zaczyna się jednak bardzo obiecująco – od chłodnej, elektronicznej piosenki „Ekstaza intelektualna”. To zapewne wkład nowego muzyka w składzie, multiinstrumentalisty (podobnie jak Julia) – Michaela Haves’a. Ale już w kolejnym utworze przeszkadza mi właśnie tekst i sposób śpiewania refrenu „Zrób jeszcze trochę głośniej, a ryk zabrzmi w stereo o-o-o” – przypomina mi to niestety estetykę Wandy i Bandy.
Kolejne dwie piosenki są ejtisowym popem, w którym sposób śpiewania przypomina dawne gwiazdy z telewizyjnych „Koncertów życzeń”. Szkoda, bo oprawa instrumentalna trzyma cały czas poziom. Singlowe „Prawdopodobieństwo” choć wyłania się z podobnego klimatu, to już bardziej współczesny dream-pop i niewątpliwie ładna piosenka. Po instrumentalnym, wyciszającym przerywniku, zaczyna się druga, bardziej alternatywna część płyty. O ile w „Domach ze szkła” dostajemy łagodnie zaśpiewany refren, o tyle zwrotki mają już więcej nerwu, a podkłady zmierzają w minorowe i bardziej eksperymentalne rejony. Jeszcze fantazyjniej dzieje się w warstwie instrumentalnej „Otwórz głowę”. Myślę, że nawet Thom Yorke nie pogardziłby takimi pomysłami. Moim faworytem na płycie jest dziewiąty utwór pt. „Mama”. Transowy, niepokojący, rytmiczny – dobry do klubu, ale też jako podkład do mrocznej gry komputerowej. Jedyny anglojęzyczny utwór na tej płycie – „Life Is on Television” rozjaśnia nastrój i niestety pokazuje trochę, że kilka wcześniejszych nagrań wypadłoby lepiej w takiej właśnie wersji językowej. Tytułowy niejako utwór „Echo w głowie”, zamykający album, to wielogłosowe, nieco teatralne dzieło, pozbawione niemal instrumentalnego tła. Płyta jak całość nie zmienia niestety mojego stosunku do dorobku Julii Marcell. Wciąż będę ją postrzegał jako obiecującą artystkę, tyle, że szala uznania powinna już była dawno przeważyć na jej korzyść.
O jednej z wcześniejszych płyt Julii Marcell pisałem:
„Sentiments” Mystic Productions 2014
Właściwie Julia Górniewicz osiągnęła wszystko, o czym może marzyć polska młoda artystka. Zdobyła Fryderyka, Paszport Polityki, Nagrodę im. Grzegorza Ciechowskiego, nagrała trzy płyty – w dodatku w Niemczech ze wsparciem tamtejszych muzyków, jej utwory trafiły na listę przebojów „Trójki”, gra dużo koncertów – także poza Polską. No, a przede wszystkim ma wielki talent muzyczny – komponuje, gra na pianinie i gitarze, śpiewa, poza tym pisze teksty – głównie po angielsku. Kojarzycie Julię Marcell? To o niej mowa. Jej trzecia płyta – „Sentiments” wydana pod koniec 2014 roku nie narobiła tyle zamieszania, co „June” z 2011 roku, ale to naprawdę udany album. Oprócz promującego go singla „Manners”, który otwiera całe wydawnictwo, jest tu jeszcze co najmniej kilka zwracających na siebie uwagę utworów. Na pewno „Cincina”, z polskim tekstem, utrzymana w nieco żartobliwym tonie, oparta na partiach fortepianu „Piggy Blonde”, ciężka gitarowa kompozycja „Lost My Luck” oraz kończący całość, transowy numer „Superman”. Ale cała płyta jest dobra i właściwie pozbawiona gorszych momentów. Tyle, że dziś na rynku kobiecej, autorskiej muzyki alternatywnej, jest bardzo duża konkurencja. Na szerszym rynku ściga się z Julią wojownicza Olivia Anna Livki oraz bardziej elektroniczna Mary Komasa. Na krajowym podwórku nieco podobną estetykę – choć bardziej poetycką – proponuje z powodzeniem Mela Koteluk, a z drugiej strony bardziej artystowska Gaba Kulka. A przecież słuchacze czekają już niecierpliwie na nową płytę Moniki Brodki, a 33-letnia Julia musiała też słyszeć o swojej nastoletniej imienniczce – Julii Święs, która mocno udziela się na dzisiejszej scenie. Atutem Julii Marcell jest na pewno duża wszechstronność i swoboda w operowaniu różnymi stylistykami – pisze wszak również muzykę ilustracyjną do filmów i spektakli. Jest nie tylko polską Fioną Apple, ale może też trafiać do słuchaczy Rykardy Parasol, czy nawet Lykke Li. Jednak „Sentiments” nie udało się przebić szumu wywołanego przez poprzednią płytę, a jedynie przypomniało o istnieniu Julii Marcell, a to może być nieco frustrujące. Życzę tej artystce wielu sił i świetnych koncertów, które dziś chyba dają wykonawcom najwięcej motywacji do dalszej pracy.