Śledzę Caribou od dziesięciu lat, a „Suddenly” to trzecia płyta, jaką włączyłem do swojej kolekcji. Poprzedni album – „Our Love” z 2014 roku zwrócił uwagę szerszego grona słuchaczy, a wielu krytyków umieściło tę płytę wśród najlepszych pozycji tamtego sezonu. Mnie osobiście bardziej podobał się, ciepły i hipnotyzujący „Swim” z 2010 roku, ale po kilku zaledwie przesłuchaniach „Suddenly” słyszę, że mam nowego faworyta w katalogu Caribou. Za tą nazwą kryje się Kanadyjczyk Dan Snaith, który zaczynał pod szyldem Manitoba, ale musiał go zaniechać z racji konfliktu prawnego. Jako twórca muzyki elektronicznej korzysta z bogatej kolekcji płyt, ale podstawą jego twórczości są jednak ścieżki własnego autorstwa. Przy nagraniu „Suddenly” wsparł go przyjaciel – Colin Fisher, grający na gitarze i saksofonie tenorowym. Dan Snaith pierwszy raz tak śmiało eksponuje tu swój głos, choć na płycie słychać też kobiece wokale z sampli oraz głos mamy Colina (w otwierającym utworze „Sister”). Generalnie, nowe Caribou wypada bardziej tanecznie i optymistycznie od poprzednich dzieł. Może nie słychać tego w tekstach, ale słowa często schodzą na drugi plan.
Płycie towarzyszą aż trzy single: „You And I”, „Home” oraz „Never Come Back” – i są one naprawdę przebojowe. Ten ostatni przypomina mi twórczość Hot Chip – podobna rytmika, aranż, w pewnym stopniu również wokal. „Home” kojarzy się bardziej z czasami elektronicznego big-beatu w duchu Fatboy Slim’a. Ciekawy styl prezentuje „Sunny’s Time”. Odważę się stwierdzić, że to taki trochę acid-jazz. Z kolei „New Jade” całe jest rozedrgane i tylko delikatny wokal Dan’a czyni z tego kawałka jeden z najbardziej ujmujących fragmentów całej płyty. House’owy rytm, przypominający motyw „Sing it Back” Moloko, prowadzi „Lime”. Dawny klimat, utworów pogrążających słuchacza w dźwiękowej malignie, wraca dopiero pod koniec płyty – zwłaszcza w „Like I Loved You” i zamykającym płytę, prawie 7-minutowym „Cloud Song”. Między nimi jest lekko psychodeliczne „Magpie” i dla przeciwwagi mocno rytmiczne, klubowe „Ravi”. Wiele barw ma ta nowa płyta Caribou – i w tej mierze bardziej adekwatny jest rewers, niż awers okładki. Zgodnie z tytułem zmienia się nagle jej nastrój, podobnie jak narratorzy tekstów. Pewnie niewielu sięgnie po ten krążek, ale zapewniam, że jest tu czego posłuchać.