Popularność polskiego hip-hopu podobnie jak disco polo, a w latach 80. polskiego rocka, nie mogła ujść uwadze filmowców. Po sukcesie „Jestem Bogiem”, który przybliżył historię Paktofoniki i jej tragicznie zmarłego lidera – „Magika”, aż się prosiło, by ktoś wziął na warsztat postać Tomasza Chady. Jego płyty odniosły jeszcze większy sukces, on sam również zmarł tragicznie, a w dodatku żył ekstremalnie – seks, narkotyki, kradzieże, skandale i odsiadki. Film „Proceder” skazany był zatem na sukces. Pytanie, czy na pełny? Ja się na muzyce Chady nie wychowałem, a jego styl życia nie krzyżował się z moim chyba w żadnym elemencie. Ale przecież chęć poznawania nieznanego sprawia, że chętnie siadam przed kinem z gatunku sci-fi czy fantasy. Tomasz Chada ubierał się już w latach 90 jak amerykański raper – film sugeruje, że kradł te ciuchy z wagonów kolejowych. Nie wiadomo, czy słuchał czegoś oprócz hip-hopu, ale od początku cieszył się w swoim środowisku uznaniem. Na wydanie pierwszej płyty czekał długo – do 2008 roku. Może dlatego, że wcześniej dużo czasu zajmowały mu kradzieże samochodów dla niejakiej „Łysej” (w tej roli trochę na wyrost Małgorzata Kożuchowska). Przy okazji wpadł też w narkotyki i to bardziej jako konsument niż diler.
Jako chłopak z rozbitej rodziny (ojciec z problemem alkoholowym pojawia się tylko we wspomnieniach z dzieciństwa), miał głód miłości. Chwytał się kolejnych związków – ale chętnie wchodził też w czysto seksualne relacje. To oczywiście stanowi kolejny wabik dla widzów, zwłaszcza, że kultura hip-hopowa – podobnie jak disco polo – jest mocno zseksualizowana w swoim wizerunku. Chada na pewno gentlemanem nie jest. Ścieżka dźwiękowa jest jednak tak ułożona, by nie epatowała wulgaryzmami, ani szowinizmem i od razu trzeba zaznaczyć, że muzyka Chady jest na pewno mocniejszą stroną tego filmu. Łatwo w każdym razie zrozumieć za co fani go kochali. Gorzej niestety z innymi przejawami aktywności życiowej. Twórcy filmu starają się bronić swojego bohatera, ale to dość trudne wyzwanie. Chada kocha Matkę, ale też swoim życiem i zachowaniem niemal wpędza ją do grobu. Jest niezależnym artystą, ale wystawia swojego menagera na bolesne próby. Kocha niezwykle emocjonalnie, ale krótkowzrocznie. Nie szanuje policji, ale strażnikom więziennym podpisuje swoją płytę. Kradnie samochody, ale tylko bogatym frajerom. Taki jest świat jego wartości. Sukces i uwielbienie fanów, nie odwodzą go od próby samobójczej. W więzieniu się resocjalizuje, ale wpada co i raz w recydywę. „Proceder” pokazuje dużo prawdy o swoim bohaterze, ale niewiele z tego wynika. Nie wiemy dlaczego poniósł śmierć, czy jego życie jest przestrogą, czy pomnikiem, trudno znaleźć jakiś moment zwrotny w jego życiu, który dałby mu szansę na trwałą zmianę. Po 140 minutach filmu wstałem z jednym westchnięciem i niestety bardziej cisnęło mi się na usta jakieś „no cóż”, niż „szkoda”.