Mocny, burkliwy bas rozpoczyna pierwszą solową płytę Grega Dulli – lidera The Afghan Whigs, The Twilight Singers i The Gutter Twins. Otwierająca, singlowa „Pantomima” to pełen pasji, zwarty rockowy numer o niemal garażowym rodowodzie. Ten wyrazisty bas, zastępuje w „Sempre” gitara akustyczna, na tle której Dulli, zdziera swój charakterystyczny, stłumiony wokal. Lekko oniryczne, ozdobione brzmieniem delikatnej gitary i wibrafonu jest „Marry Me”. To już zdecydowanie nie jest kierunek macierzystej grupy Grega, pomimo, że na gitarze towarzyszy mu tu (jak w większości kawałków) obecny gitarzysta Afghan Whigs – Jon Scibic. W stylu bliskim Foo Fighters jest „The Tide”, w którym słychać dodatkowo smyczkowe partie innego członka z ostatniego składu Whigs – Rick’a Nelsona. W gronie muzycznych gości pojawia się też perkusista Jon Theodore, którego kojarzę z występów na płytach Unkle, Trans Am i Golden, oraz jeszcze jeden współpracownik Afghan Whigs –multiinstrumentalista Mark McGuire. Ale pierwsze skrzypce odgrywa na tej płycie zdecydowanie sam Dulli, chwytający się również różnych insrumentów.
Jeśli czegoś brakuje pierwszej części płyty to dobrych melodii. Najwięcej harmonii kryje się w zamykającym tę stronę „Scorpio”. Ale dopiero od „It Falls Apart” robi się naprawdę ładnie. Prowadzony dwutorowo wokal Grega wpada w niższe barwy i w tej mierze bardziej przypomina Hugo Race’a, czy dobrego kolegę z The Gutter Twins – Marka Lanegana. W tej wyjątkowej kompozycji jest też coś z ballad belgijskiej grupy dEUS. Lekko barowo-knajpiany klimat umiejętnie podtrzymuje „A Ghost”. To już granie niemal w stylu Calexico, nasycone m.in. dźwiękami kastanietów. Kolejne pozytywne zaskoczenie przynosi „Lockless”, który narasta, wzbogacany szeroką gamą instrumentów dętych. Nieco złowieszczy „Black Moon” z partią melotronu ma w sobie coś z „Red Right Hand” Nicka Cave’a i The Bad Seeds. Niestety „Slow Pan”, z lekko skrzeczącym głosem Grega i fantazyjnymi dźwiękami harfy, kończy ten materiał nieco za szybko. Niespełna 37 minut, które tak na dobre wciągają dopiero od połowy, to odrobinę za mało na pełną satysfakcję. Ale też nigdy nie byłem wielkim fanem Grega Dulli i jego projektów. W Sub Pop’owych czasach Afghan Whigs byli dla mnie za bardzo soulowi. Gdy się w końcu do nich przekonałem, to zawiesili działalność. Ucieszył mnie ich powrót na fali nostalgii za wczesnymi latami 90. Ale ten tegoroczny solowy album Grega Dulli to – za wyjątkiem „Pantomimy” – bardziej nawiązanie do The Gutter Twins. „Random Desire” to mocno osobista wypowiedź artysty i do osobistego polubienia. I pomimo całego swojego bogactwa lepiej sprawdzi się w klubach, niż na rockowych koncertach.