Podejrzewam, że nie bardzo „pokoncertuję” w tym roku dlatego inicjatywa domowych koncertów transmitowanych przez Onet w ramach Męskiego Grania wydaje mi się tym bardziej ważna i godna odnotowania.
Cykl rozpoczął występ trzonu Sorry Boys – Beli Komaszyńskiej (głos, klawisze) i jej partnera Tomasza Dąbrowskiego (gitara). Ich koncert był prawdziwie akustyczny, skromny i jednowymiarowy. Program oparto na najnowszych kompozycjach, śpiewanych po polsku, których ja akurat nie znam (mam tylko dwie pierwsze płyty zespołu) i wydały mi się one wszystkie mocno do siebie podobne. Właściwie poczułem się rozczarowany, bo wydawało mi się, że może za wcześnie przerwałem znajomość z Sorry Boys, ale po tym koncercie poczułem, że jednak nie. Zrzuciłem trochę na domową formułę grania, ale już kilka dni później przekonałem się, że to wcale nie musi tak być.
Króla słucham namiętnie od kilku lat, a „Nieumiarkowania” uznałem za najlepszy polski album 2019 roku. W domowym zaciszu Iwony i Błażeja Królów mogliśmy obejrzeć popis wyjątkowej autoprezentacji artystycznej. Iwona pląsał lekko za zestawem instrumentów klawiszowych, Błażej konferował, śpiewał, grał na gitarze, popijał herbatę i ocierał pot. Wystrojony w dresy i klapki, z tłem świętego obrazu obwieszonego lampkami, bawił i poruszał. Repertuar wieczoru zbudowany został głównie na ostatniej płycie z akcentami poprzedniej, która pozwoliła Królowi awansować do wyższej ligi popularności. I to był naprawdę koncert porywający swoją impulsywnością. Każdy jeden numer brzmiał aż miło i pokazywał wykonawczą pewność siebie. Poleciały „Głodne dusze”, „Pierwszy i ostatni”, „Okazało się”, a w finale największe hity z ostatnich płyt – najpierw „Te smaki i zapachy” a potem „Z Tobą/Do domu”. Jeśli „Trójka” wyda płytę z tegorocznych koncertów „Męskiego Grania”, to bez względu jak to się wszystko skończy, proszę o jakiś fragment z tego kwietniowej gościny u Państwa Królów. Bawiłem się nawet lepiej, niż na żywo podczas zaliczonego fragmentu koncertu z Opener’a. Korzystając z okazji domowego kontekstu artystów, zerkałem na ich półki z książkami i dostrzegłem znane sobie dzieła Patti Smith, Kim Gordon, ale i „Dzienniki” Gombrowicza.
Tak jak Król rozkręcił moje wyobrażenie o fajności domowej formuły, tak trzy dni później Bass Astral x Igo udowodnił, że mogę nie tylko posłuchać dobrego koncertu, ale i pobawić się przy nim bez skrępowania. Igor Walaszek (wokal, piano) i Kuba Tracz (bity, klawisze) podjęli słuchaczy na tle drewnianej, góralskiej w stylu wnęki. Zaczęli nieco nieśmiało, wykonując utwory z płyty „Orell” – „Perfect Moment”, czy „Feeling Exactly”. Ale po chwili Igor zaczął zapowiadać kolejne utwory, a Kuba meldować o odbiorze w sieci (swoją drogą Król wspominał przy tej okazji o 50 tysiącach odbiorców, a Bass Astral już o 120 tysiącach). Zespół sięgnął po starsze nagrania jak otwierające płytę „Discobolus” – „Lipstick” w nowej, specjalnej aranżacji. Zagrał też jedno ze swoich pierwszych nagrań „Somebody” z mocno tanecznym samplem. Ale były też nowe, świetne kawałki. „Planete” zrealizowane dla programu BBC, z imponującym kontekstem prawdziwie kosmicznych odgłosów. Premierowe „Dancing In The Dark” z zapowiadanej trzeciej płyty, której premierę zespół przeniósł niestety na jesień, czy „Bikini”, do którego wyszedł waśnie efektowny teledysk. Z tych nowych kawałków wyłania się jeszcze bardziej taneczny, jeszcze bogatszy w pomysły profil zespołu, który stał się niewątpliwie jednym z najlepszych wykonawców koncertowych całej krajowej sceny. Doświadczyłem już trzeciego spotkania z ich możliwościami i za każdym razem byłem więcej, niż przekonany. W przypadku tego występu mieliśmy też pierwszy raz do czynienia z bisem. Duet wrócił przed kamery, by zagrać swoje wielkie „Juno”. I to był finał, po którym biło się w domu po prostu brawo.