Skandynawskie kryminały dawno zdobyły renomę, również w wersji serialowej (pamiętny „Most nad Sundem”). Ale islandzkiej wersji gatunku dotąd nie znałem. „The Valhalla Murders” spełnia oczekiwania, jakie można mieć wobec serialu o seryjnym mordercy. Dostajemy śledztwo, które jest wystarczająco trudne, a finał przynajmniej częściowo zaskakujący i rozłożony na dwa odcinki. Ale są też elementy oryginalne – jak choćby wyjątkowo skromne środki jakimi dysponuje islandzka policja, tamtejszy zimny krajobraz i wrodzone poczucie bezpieczeństwa Islandczyków. Sam fakt pojawienia się seryjnego mordercy zostaje ukryty przez władze, które nie chcą niepokoić społeczeństwa tak bulwersującym faktem. Z Oslo przybywa do pomocy śledczy (Arnar) – Islandczyk, którego sprawy osobiste skłoniły do zmiany miejsca zamieszkania. Prowadząca śledztwo Kata ma z kolei problemy z nastoletnim synem, którego podejrzewa o udział w zbiorowym gwałcie. Losy tych detektywów są dodatkowym tłem dla głównej sprawy.
Morderca czuje się od początku wyjątkowo pewnie. Znaczy swoje ofiary w charakterystyczny sposób i potrafi uciec spod samego nosa policji. Jak to często w skandynawskich kryminałach bywa – tło zbrodni ma podłoże seksualne i jest rozliczeniem z dawnymi grzechami ofiar. Można się też domyślać, że tropy wiodą do jakiejś elity, która jest w stanie ukrywać przez lata wstrząsające praktyki. Arnar i Kata nie są szczególnie imponującymi śledczymi. O ile Arnar potrafi początkowo nadać śledztwu jakiś kierunek w oparciu o analizę zdjęć z miejsca zbrodni, potem zaczyna popadać coraz bardziej w osobiste dylematy i to Kata musi przejąć inicjatywę. Ale i ona dostaje wsparcie od kolegi policjanta z prowincji, który postanawia podążyć śladem telewizyjnego wywiadu z byłymi podopiecznymi zakładu w Valhalli. Klimat serialu jest tak surowy, jak aura. Operatorzy nie starają się zachwycać miejscową naturą. To raczej sposób kreacji rzeczywistości jak we wspomnianym przeze mnie „Moście nad Sundem”, niż jak w rodzimej „Watasze”, w której Bieszczady mogą zachwycać. Niewyszukana architektura, równie zwyczajne wnętrza, biel śniegu, czasem rzut kamery na jakieś pustkowie, czy lodowiec. Aktorzy również pozbawieni są Hollywoodzkiego sznytu. Żadnego romansowania, czarowania wdziękami. „The Valhalla Murders” stawia na kontrast pomiędzy spokojną, skandynawska prowincjonalnością i typowymi zachodnimi grzechami oraz słabościami. I to w tym wypadku wystarczy.