Z The Strokes mam trochę tak, jak z Pearl Jam. Zachwycili, zdefiniowali styl, ale po nagraniu dwóch pierwszych płyt przestali na mnie działać. Kupowałem ich kolejne dzieła i nawet jakieś solowe projekty, ale gdy zamilkli na siedem lat, to właściwie było mi obojętne, czy jeszcze wrócą. Nie zabijałem się by zdobyć ich winylową EP’kę, ale gdy ukazał się „The New Abnormal” i przeczytałem, że to udana płyta, chętnie wydałem na nią pieniądze. Fajna okładka z reprodukcją Basquiat’a była kolejnym plusem, a zaskakujący wybór producenta – Rick Rubin, dodatkowo mnie zaintrygował. I właśnie od brzmienia zacznę dzielić się wrażeniami, bo mistrz łomotliwego i raczej hard-rockowego brzmienia (The Cult, Beastie Boys, Slayer, Red Hot Chili Peppers) nagrał nowojorczyków, tak jakby spodobało mu się ich pierwotne brzmienie z „Is This It?”. Ta płyta ma przyjemny, miękki styl. Taki lekko bujający, lekko wkręcający i dość klarowny. Julian Casablancas może ciągnąć te swoje lekko romansowe wokale, modulować głos, zwodzić i kokietować. Pamiętam, że słuchając debiutu The Strokes słyszałem w nich The Velvet Uderground nowego wieku, które odrzuciło eksperymenty na rzecz muzyki dla dziewcząt i chłopców.
Na tej nowej płycie zespół sięga po odniesienia do wykonawców z początku lat 80 (cytaty z Billy Idola i Psychedelic Furs) przy czym o ile „Bad Decisions” brzmi dla nich bardzo klasycznie, o tyle „Eternal Summer” może dziwić choćby falsetowymi wstawkami. Singlowy „At The Door” brzmi też dość zaskakująco. Dużo w nim klawiszowej elektroniki, a i tempo wolniejsze, niż we wcześniej znanych singlach. To raczej interesujący kawałek, niż potencjalny przebój. A takim na pewno jawi się świetny, otwierający „The Adults Are Talking”, czy choćby znany z radiowej anteny „Brooklyn Bridge to Chorus”. W „Why Are Sundays So Depressing” można usłyszeć lekko psychodeliczne efekty. Za to „Not the Same Anymore” to niemal parkietowa przytulanka, z partią gitarowego zaangażowania w tle. Mruczącemu do ucha Julianowi trudno byłoby się pewnie oprzeć, a gdy zaczyna śpiewać pełną piersią wiara w szczęśliwy finał tej znajomości wręcz rozdziera serce. Latka lecą, a chłopaki potrafią wciąż czarować. Album zamyka „Ode to the Mets”, które trwa prawie sześć minut i może poważnie wygazować na koncertach zapalniczki. Utwór ma nieprzypadkowo lekko wzniosły tytuł. Z odrobiną dobrej woli, można się przy nim wzruszyć. „The New Abnormal” to już żadna rockowa rewolucja, to nie album z szybkimi, rytmicznymi numerami w stylu wczesnego The Jam, czy The Clash. Panowie są w wieku średnim i adekwatnie do niego snują swoje historie, przygrywając na gitarach, perkusji i basie. Przyjemna płyta, dobre melodie, fajne pomysły. Dla mnie ten szósty album zasługuje na zespołowe podium.