Opublikowany w 1959 roku horror amerykańskiej pisarki Shirley Jackson fascynował wielu miłośników gatunku. Stał się też niedawno kanwą popularnego serialu Netflixa. Jednak lektura tej prozy może wprawić momentami w zakłopotanie, czy wręcz konsternację. Główna bohaterka jest niczym Alicja w krainie czarów, a jej postrzeganie świata jest od początku przesiąknięte dużą naiwnością. Jackson tworzyła mocno subiektywny świat odczuć głównej bohaterki, który przeplatała wypowiedziami innych bohaterów o całkiem innym postrzeganiu rzeczywistości. Te dwa światy sprawiają, że czytelnik traci czasem możliwość trzeźwej oceny sytuacji. Eleonor jest kobietą po trzydziestce, która właściwie nie posmakowała dorosłego życia – przez wiele lat musiała opiekować się chorą matką. Pewne skłonności parapsychiczne sprawiły, że została zaproszona przez doktora Johna Montague do projektu, polegającego na pobycie w tytułowym nawiedzonym domu i opisaniu odczuć z tym związanych. Drugą uczestniczką o dość wyjątkowym umyśle jest atrakcyjna, znacznie pewniejsza siebie Theodora. Skład uzupełnia młody spadkobierca domu – Luke Sanderson. Pod koniec pojawia się także żona doktora Montague i jej znajomy – Arthur, dyrektor szkoły dla chłopców. Ta dwójka ma wspierać metodyczne prace badawcze doktora przy pomocy m.in. planszy Ouija. Dom, który w swojej 80-cio letniej historii był świadkiem wielu przykrych, a nawet tragicznych historii w ostatnim okresie był niezamieszkały – opiekowało się nim jedynie małżeństwo Dudley, które jednak przestrzegało zasady, by nigdy w nim nie pozostawać po zmierzchu. Architektura budynku jest dość specyficzna, pozbawiona logiki i smaku. Ściany nie trzymają kątów prostych, a rozkład pomieszczeń trudny jest do zapamiętania. Bohaterowie z góry uprzedzani są o złej sławie domu, ale przez długi czas nie wiedzą z czego ona wynika.
I właściwie nic szczególnego się nie dzieje. Życie całej czwórki mija niczym spotkania klubu Pickwicka. Panowie grają w szachy, panie plotkują i planują piknik. Jedzą pyszne posiłki, popijają brandy, żartują i poznają się nawzajem. Dom sprawia im głównie trudności komunikacyjne, ale w końcu zaczyna dawać się mocniej we znaki. Eleonor i Theodora doznają silniejszych wrażeń. To do ich drzwi dobija się jakaś nieludzka istota, to w pokoju Theodory pojawia się krwawy napis, a jej ubrania zostają zbrukane. Odczuwają paraliżujące napady zimna. Wspólne przeżycia zamiast zbliżać kobiety, coraz bardziej je dystansują. Eleonor czuje presję pozostałej trójki, Theodora z troskliwej zamienia się w uszczypliwą. Percepcja Eleonor staje się coraz bardziej zaburzona. Dopadają ją huśtawki nastrojów. Prześladują ją słowa i zdania. Strach przed domem zamienia się we współodczuwanie. Doktor Montague wyjawia wszystkim historię Domu na Wzgórzu, ale trudno powiedzieć, by dawne tragedie znajdowały jakieś bezpośrednie odzwierciedlenie w obecnych niepokojących zjawiskach. Eleonor odczuwa jedynie dziwną relację z wieżą, w której popełniła samobójstwo młoda służąca. Ale chwile silnych, paranormalnych sytuacji, przechodzą w niemal beztroskie spotkania przy posiłkach i dyskusje o sposobie spędzania wolnego czasu. Niesamowita służąca – pani Dudley, która wydaje się być typową postacią z horrorów, schodzi na nieistotny plan, a w kontakcie z żoną doktora Montague, zmienia się w zwykłą gospodynię domową. To rozbijanie napięcia zaskakującymi dialogami o zwrotami akcji, przeskakiwanie z ogarnianej coraz silniejszymi wizjami Eleonor na pozostałych – znacznie trzeźwiejszych uczestników – sprawia, że trudno wczuć się w tę powieść. I choć całość się domyka, a zamysłowi Jackson trudno odmówić pewnej oryginalności, odniosłem wrażenie, że trudno się tą prozą dzisiaj przejąć, nie mówiąc już, że przestraszyć.