Czwarta płyta Austry zaczyna się trochę jak Cocteau Twins w czasach „Blue Bell Knoll”. To rozśpiewana, rozedrgana i radosna muzyka. Właśnie takie jest singlowe „Anywayz”. Od razu udziela się dobry nastrój. W „All I Wanted” pobrzmiewa mi Rainbirds, a w kolejnym „How Did You Know” niejaka Kate Bush. Katie Stelmanis nie porzuciła w swoich kompozycjach elektronicznych instrumentów klawiszowych, ale dodała im wiele organicznego, naturalnego ciepła. Zaprosiła też do studia wielu muzyków, którzy przynieśli swoje instrumenty – nie rzadko bardzo egzotyczne. Słyszymy tu zatem skrzypce kurdyjskie i wiolonczelę kanadyjskiego duetu Kamancello oraz instrumenty perkusyjne artystów z noisowego projektu c_RL. Nie znaczy to, że Austra skręciła w stronę wykonawców pokroju Dead Can Dance. Choć na wzór dawnych wykonawców z 4AD umieściła tu dwa instrumentalne przerywniki (interludia) opracowane przez przyjaciół ze wspomnianych powyżej formacji. Jej klasycznie szkolony głos nie przenosi słuchacza w jakieś mocno uduchowione rejony. To wciąż jest synth-pop tyle, że pełen oryginalnych barw i pomysłów.
Właściwie Austra po mocnym debiucie, który nabyłem nawet dwukrotnie, by stać się posiadaczem poszerzonej o dodatkowe nagrania i remixy wersji limitowanej, zaczęła okopywać się na wygodnych pozycjach. Ponoć wiązało się to z niezbyt pomyślnymi układami w życiu uczuciowym. Kolejne dwie płyty były dobre, ale nie bardzo wiedziałem czego spodziewać się po kolejnym albumie. Trochę zaryzykowałem, kupując płytę w ciemno. Ale „Hirudin” to świadectwo emocjonalnego odrodzenia artystki (tytuł nawiązuje do leczniczego enzymu pijawek, co ma oddawać siłę wyniesioną z toksycznego związku) i na pewno najlepsza pozycja artystki od czasów debiutu. Posłuchajcie mocno perkusyjnego „It’s Amazing”, albo pogodnego, wzbogaconego rozbrajającymi dziecięcymi głosami „Mountain Baby”. Ten drugi kawałek to – podobnie jak „Anywayz” utwór skomponowany wspólnie z Cecile Believe. Najbardziej tradycyjny, lekko taneczny charakter ma „I Am Not Waiting”. Takiego kawałka można byłoby się spodziewać choćby po Robyn, czy La Roux. Praca nad „Hirudin” trwała dość długo, jak na dzisiejsze standardy (pierwsze pomysły zostały nagrane w Hiszpanii na początku 2018 roku). To, że po takim czasie powstało niespełna 34 minuty muzyki, bardziej świadczy jednak o jakości wydanego materiału, niż o braku pomysłów.
O drugiej płycie Austry pisałem kiedyś:
Nie jest łatwo w naszych czasach zaintrygować słuchacza, a tymczasem Austra zaproponowała coś, co pozwala odróżnić twórczość zespołu od innych wykonawców na scenie pop’u. Kanadyjski zespół zaproponował połączenie gotycko-operowych wokali z nowoczesną, niemal taneczna elektroniką. Jakkolwiek w teorii brzmi to dość słabo, czy wręcz kiczowato, na płytach (i na scenie) broni się naprawdę dobrze. Po udanym, intrygującym debiucie „Feel It Break” w 2011 roku i jego limitowanej edycji poszerzonej o pokaźny premierowy zestaw nowych kompozycji, przyszedł czas na drugą płytę. Trio w tym czasie rozrosło się do sekstetu, zyskując dodatkowego klawiszowca i dwie dziewczyny do partii wokalnych. Zarazem „Olympia” stwarza wrażenie materiału bardziej wyważonego, niż debiut. Brak tu szturmujących uszy hitów w stylu „Lose It”, które zdecydowanie zahaczały o dyskotekę. Cała elektronika jest subtelniej ustawiona za co zapewne odpowiada duet producentów znanych ze współpracy z Hot Chip (Tom Elhmirst) i Bjork (Damian Taylor). Muzyka na nowej płycie wyłania się z cichego tła, narasta, by w pewnym momencie przerodzić się w utwór chwytliwy i majestatyczny niczym Dead Can Dance. Ale już trzeci na płycie kawałek singlowy „Painful Like” pokazuje pogodniejsze, jakby nieco beztroskie oblicze zespołu. Podobnie rzecz się ma z „We Become”. Na wyróżnienie zasługuje dramatyczny „Home” z mocną partią elektronicznego pianina, ciekawą konstrukcją utworu i barwnym wokalem Stelmanis. Często też do głosu dochodzi chłód znamienny dla skandynawskich grup z The Knife i Fever Ray na czele. Przykładem niech będzie choćby „Reconcile”. W tekstach dominuje mrok i trudne relacje damsko-męskie. Mamy tęsknotę, zagubienie, niepewność i dojmującą potrzebę bliskości tej drugiej osoby (choćby w „Home”). Nawet gdy Katie śpiewa optymistyczne „You changed my life for the best” to całość utworu brzmi tak, jakby autor tej pozytywnej zmiany opuścił już ziemski padół. Brak tu jednak gotyckich klimatów (realia są dość pospolite) i szczególnej afektacji słownej. Całość jednak klei się w konsekwentną artystycznie formę i może tylko graficznie czuję się lekko skonsternowany antyczno-lodową formą.
AUSTRA – Olympia, Domino 2013