Gryko Sensual Band to kolejne podejście do muzycznej kariery poety, muzyka i tłumacza – Krzysztofa Gryko. Znam człowieka, a album „Close Your Eyes” objawiał mi się etapami, w formie próbnych nagrań, wstępnych wersji i przymiarek. Tak poznałem m.in. „Jabłka” – pierwszy prawdziwy przebój Gryko Sensual Band, który śmiało mógłby podbić radiowe etery i gusta choć trochę wyrobionych słuchaczy. Punktem wyjścia dla klimatu tej płyty jest polski jazz lat 60 i miłość do kina tamtych czasów. Podkreśla to też czarno-biała okładka ze zdjęciem jakiejś nadrzecznej (chyba) skarpy. Gdzieś w tle jest oczywiście twórczość Krzysztofa Komedy, ale też Mieczysława Kosza i muzyka z filmu „Ida”. Krzysztof Gryko przeszedł od muzyki śródziemnomorskiej, granej z poprzednimi zespołami Los Mar Sentimentales i Sangre..la oraz pod własnym nazwiskiem, w nowy – wydaje się bliższy krajanom – rejon. I choć jego zespół opiera się na podobnym instrumentarium – jest gitara i bouzouki, na których gra lider, jest perkusja znajomego z czasów poprzedniej grupy, jest kontrabas (też częściowo kolegi z Sangre..la), ale do tego w miejsce akordeonu, czy wiolonczeli pojawiły się saksofon i trąbka. To co robi jednak największą różnicę na plus to wokale dwóch dziewczyn: Aleksandry Oberdy-Alimbajew i Moniki Kowalczyk. I tak od rozmarzonego, wieczornego „Płyną” zbudowanego na saksofonie, miotełkach perkusji i bezsłownej wokalizie zaczyna się ten album.
Po chwili wchodzi big-bitowy hit „Jabłka”. Jest w nim wiele światła, przestrzeni i witalności. Choć tytułowe owoce leżą już w sklepie, a nie wiszą na drzewie, to piosenka nic nie traci na swej optymistycznej soczystości. „Song For Sz.” to już piosenka poważniejsza, jak na dedykację przystało. Tu z kolei gitara wymienia się z trąbką w ozdabianiu śpiewu wokalistki. W tym instrumentalnym pojedynku wygrywa akurat dęciak. Słowa „kochałabym nawet teatr szarej mgły” jakie padają w tym utworze coś mi przypominają ale to na pewno nie kategoria „H16Ch”. Saksofonowo-balladowe jest „Że”, choć sekcja rytmiczna rozsadza ten kawałek w jego drugiej połowie. „Aż miło” to powrót nastroju z „Płyną” tyle, że mamy tu też tekst wyśpiewany z prawdziwie aktorską wprawą. Aż miło zamienia się w aż miłość i od razu wiadomo o co w tej przyjemnej piosence chodzi. „Lecz” to taka przerwa dla dęciaków. Dodatkowa kanonada perkusji pozwala na otrzeźwienie przed drugą częścią materiału. „Oczko” również poznałem wcześniej, niż cały album. To taki lekko walczykowaty numer, wykonany z przymrużeniem „oka”. Kojarzy mi się z potańcówką na statku wycieczkowym. Przyjemnie snuje się „Bez końca” w czym znów spora zasługa trąbki. W dwóch różnych tempach dzieje się „Nie do ukrycia”. Tu również w chórkach słychać pod koniec lidera – jakoś jednak niepotrzebnie. Powrót tematu „Płyną” w wersji ze słowami robi mniejsze wrażenie, niż otwierający (jazz edit). Potencjalnie przebojowe i po latynosku taneczne jest krótkie „Dzięki”. Całość kończy dostojny numer tytułowy, taki na zwieńczenie koncertu, ale i zamknięcie dancingowej restauracji. Ładny, sentymentalny, dobrze klamrujący się z „Płyną”. Nie wiem tylko, czy dobrze brzmi jego angielska końcówka. Teksty lidera są często dodatkową wartością tego albumu, a to „Close Your Eyes” niczego szczególnego nie wnosi. Naprawdę dobra płyta – cóż, że autorstwa kolegi – tym bardziej. Problemem jest niestety przesterowana realizacja, która miejscami psuje odbiór tego materiału. Odrobinę (albo bardzo) szkoda.