„Hollywood” serial – Ryan Murphy, Ian Brennan

USA, maj 2020

Hollywood

Serial „Hollywood” autorstwa Ryan’a Murphy (twórcy „Glee”) to dobrze zrealizowana produkcja. Jest na tyle lekka i kolorowa, by przekonać do siebie szeroką widownię, a zarazem mówi o ważnych sprawach, które spodobają się krytykom. Powojenna „Fabryka Snów” przyciągała marzenia. Przed bramami studia filmowego Ace (wzorowanego na Paramount Pictures) ustawiały się tłumy ludzi liczących na swoją szansę. W tym serialu, pod strzeżoną bramę wytwórni codziennie podchodzi antypatyczna szefowa castingów i wskazuje palcem szczęśliwców. Jej palec jest kapryśny. Nie wystarczy zabójczy uśmiech, ładna buzia i odpowiednia figura. Wojenny weteran Jack Costello ma wygląd amanta, ale to jego niepozorny znajomy dostaje dwukrotnie rolę. Jack nie ma pieniędzy, a chce utrzymać żonę i mieć swój szczęśliwy dom. Pijąc w barze drinka zostaje dostrzeżony przez byłego aktora, który składa mu ofertę pracy… na stacji benzynowej. Tankowanie samochodów to jednak nie wszystko. Niektóre klientki, zwłaszcza te starsze i bogate, liczą na coś więcej. Inny młody marzyciel wpada w oko producentowi, który nie kryje swoich homoseksualnych skłonności i od razu wystawia rachunek za okazaną pomoc. Kobiety mają w tym serialu trochę lepszy los. Nie muszą się sprzedawać, ale Camille, jako czarnoskóra dziewczyna musi liczyć się z zaszeregowaniem do ról służących. Utalentowany scenarzysta też ma problemy z powodu swojego ciemnego koloru skóry, a dodatkowo homoseksualizmu. Wielu ludzi w Hollywood nie godzi się na kariery Azjatów, czy Afroamerykanów. Ku Klux Klan pilnuje porządku i broni Ameryki przed zgorszeniem.

Gdy powstaje pomysł nakręcenia filmu o dziewczynie, której branża filmowa niszczy marzenia i pcha ją ku samobójstwu, studio Ace nie jest gotowe na tego typu produkcję. Ale gdy jej szef zapada na zdrowiu, a sprawę w swoje ręce przejmuje jego żona, pojawia się światełko w tunelu. Młoda ekipa decyduje się na odważny krok – chce w głównej roli obsadzić Camille i ma jej partnerować debiutant Jack. Wsparcia temu pomysłowi udziela nieoczekiwanie Eleonor Roosevelt – małżonka prezydenta, która chce dać ciemiężonej części Ameryki bohaterkę, z którą będzie się mogła utożsamiać. Historia filmu „Meg” ma być manifestem amerykańskich, demokratycznych wartości. Trudno nie zauważyć, że wszystko zmierza ku komiksowym ramom. Postacie są jasno określone i scharakteryzowane. Dobro zwycięża zło. Łzy są filmowe, a uśmiechy szerokie. Szlachetność wzrusza i zawsze popłaca. Dylematy szybko odchodzą w cień. To bardziej pokłon „Złotym latom kina” w stylu „La La Land”, niż „Dawno temu w Hollywood”. Aż dziwne, że Ryan Murphy nie kazał tu nikomu tańczyć i śpiewać. Walka o prawa słabszych, czy wolność mniejszości to oczywiście zawsze istotne tematy, ale nie wiem, czy w takiej formule nie są niebezpiecznym uproszczeniem. Świetnie natomiast oddaje ducha dawnego kina i tego hollywoodzkiego stylu z pełnych samozadowolenia czasów.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×