Zawsze mnie cieszy, gdy młody wykonawca wkracza na scenę z propozycją inną, niż jego rówieśnicy. Will Westerman to Londyńczyk, który od kilku lat tworzy niecodzienną, kojącą i ujmującą muzykę. Debiutował w 2017 roku EP’ką „Call and Responce”, rok później wydał kolejną – „Ark”. Na początku tego roku podpisał kontrakt z Play It Again Sam, czego efektem jest nowy singiel „Blue Comanche” i cały album zatytułowany „Your Hero Is Not Dead”. Pomijając zagadkowy wstęp, niczym z dawnej reklamy telewizyjnej, dostajemy album tak przyjemny w odbiorze, jak niewiele innych, współczesnych płyt. Po pierwsze chodzi o spokojny wokal Willa Westermana, w którym jest dużo ciepła. Po drugie instrumenty, których tu nie brakuje, tworzą dźwiękową krainę z jakiejś odległej epoki. Mnie to przypomina nagrania w duchu 1982 roku – jakieś Men At Work, ballady The Police, zespół Blue Nile – choć wokalnie to zupełnie odmienne klimaty. Lata 80. miały jednak większa presję na przebojowość. Piosenki Westermana cechuje urok, melodyjność ale nie koniecznie pęd na listy przebojów. To taki jednoosobowy projekt, który w studiu otrzymał wsparcie sporej ilości muzyków. Sam Will gra na gitarze, czasem pomaga sobie syntezatorem i harfą. Thomas Jenkins, poza rolą producenta, odpowiada za programowanie perkusji i klawisze. Ale jest też kilku muzyków grających m.in. na cello i oboju. I to wszystko ładnie słychać na tym albumie.
Naprawdę nie ma tu zbędnej nuty. Materiał ma w sobie silę oswajania i nie sposób się z nim nie zaprzyjaźnić. To nie są może melodie, które rozkładają na łopatki, ale przy tej płycie zwykłe gapienie się w sufit jest przyjemne. Wybrane na single piosenki: „The Line”, „Waiting on Design”, „Think I’ll Stay”, „Easy Money”, „Confirmation” i wspomniane „Blue Comanche” to połowa płyty. Może trochę lepsza od tej nie-singlowej, bo więcej tu czarujących fragmentów, ale jak wspomniałem szkoda byłoby każdej minuty tego albumu, gdyby jej zabrakło. To wszak niespełna 40 minut – stary analogowy czas i format. Dłonie na okładce rozdzierają białą przestrzeń, tworząc fragment lustra. To też ciekawy koncept potwierdzający nietuzinkowość tego wydawnictwa. Fajnie jest czasem sięgnąć po coś, co powstaje gdzieś z boku, bez głośnych rekomendacji, bez związku z niczym modnym, czy znanym. Westerman tak sobie właśnie wytycza drogę i pewnie liczy też na takich słuchaczy jak ja.