Piąta płyta post-punkowców, działających pod nazwą Protomartyr jest moim pierwszym spotkaniem z dorobkiem amerykańskiego kwartetu, nie licząc EP’ki „Consolation” sprzed dwóch lat. To trochę dziwne, bo teoretycznie powinienem pilniej śledzić dokonania tego zespołu. Są z Detroit – kolebki garażowego grania, związani są z niezależnymi wytwórniami (ostatnio z Domino) i mają otwarte głowy. Do nagrania najnowszej płyty zaprosili m.in. free-jazzowych muzyków, którzy wnieśli swoje niepokorne brzmienia saksofonów, cello, klarnetu i fletu. A jednak słuchając „Ultimate Success Today” czuję się nie do końca przekonany. Joe Cassey ma dobry wokal, ale trochę mało charakterystyczny. Trudno się do niego przyczepić, potrafi pokazać w swoim głosie zarówno smutek, jak i pasję. Ale czasem jest jeszcze to coś, co sprawia, że skupiamy na frontmanie całą swoją uwagę i wierzymy jego słowom jak ojcu, bratu, czy komu tam mamy w zwyczaju wierzyć. Cassey po prostu robi swoje – tak to odbieram. Kompozycje Protomartyr się bronią. Ale, no właśnie – tak jak trudno im coś zarzucić, tak też niestety nie porywają.
Dobrze brzmią, utwory zakłócane dęciakami wyrastają ponad przeciętność. Łączą post-punkowy smutek z noise’owym gniewem. Bywają intensywne jak „Tranquilizer”, który nie pozwala by słuchać go w tle. Potrafią wzruszyć, jak spokojne „The Aphorist”, czy singlowe „Worm In Heaven”. Mogą ponieść jak przebojowe „Modern Business Hymns”, czy zaskoczyć walczykowatym rytmem jak „Bridge & Crown”. A jednak wciąż bardziej się czegoś w tym materiale doszukuję, niż to z radością odkrywam. Większość z tych dziesięciu nagrań doczekało się też wersji video, co może podkreślać hiciarski potencjał płyty. Na pewno filmiki są ciekawą ilustracją i warto je obejrzeć (od rysunkowych przez reportażowe kino drogi po gorzkie kino społeczne i prześmiewczo-parodystyczne). Ale Protomartyr ani razu nie wykracza poza solidną czwórkę. Brakuje tu czegoś, co sprawi, że poleci się ten zespół kumplowi. Owszem na pytanie, czy zna się zespół, odpowie się: „tak, są w porządku” ale na miłość nie widzę tu szans. W latach 90 lubiłem np. zespoły nagrywające dla Dischordu, ale Fugazi było dla mnie wielkie, a Jawbox już tylko okej. No i Protomartyr jest w barwach Domino takim właśnie zespołem okej.