„Dry – Demos” – PJ Harvey

Island, 24 lipca 2020

„Dry – Demos” – PJ Harvey

PJ Harvey lubi wydawać swoje demówki, ja zaś lubię PJ Harvey. Oryginalne podejścia do debiutanckiej płyty „Dry” skusiły mnie dodatkowo z racji tego, że nie mam w swojej kolekcji pierwszej płyty Polly. Jakoś się nią na początku lat 90. nie zachwyciłem. Wolałem „Rid of Me”, a już w pełni usatysfakcjonował mnie „To Bring You My Love”. Wiadomo, że w wersjach demo wychodzi jakość piosenki jako takiej i charyzma artysty. Pod tym względem „Dry – Demos” spełnia swoje zadanie. Na pewno nie jest to rzecz w stylu MTV Unplugged, gdzie wszystko jest odpowiednio przerobione, przearanżowane i wyprodukowane. To są prawdziwe demówki.  Czasem słychać jak kawałek zostaje urwany pod koniec, czasem odzywa się  jakieś niezamierzone sprzężenia sprzętu. Mamy okazję być naprawdę blisko tych nagrań, jakby przebywało się w jednym pomieszczeniu z ekipą dźwiękową. Sporo tych kawałków zrobionych tylko na głos i gitary (w tym głównie akustyczną) robi spore wrażenie. Choćby takie „O Stella”, „Dress”, czy „Joe”. Czuć tu niesamowitą ekspresję artystyczną tej drobnej Angielki, która nagrała przecież swój debiut w 1992 roku za jedyne 5 tys. dolarów w małej, niezależnej wytwórni Too Pure. „Dry” było surowe – punkowo-bluesowo-rdzenne, a ten album jest niemal intymny i osobisty. Nie brak tu nagrań tylko na głos i gitarę akustyczną („Oh My Lover”, „Happy and Bleeding”). W pięciu numerach wspomagają Polly goście – w tym Tom Rickman na cello w „Dress” i Mike Pain na gitarze w „Fountain” i „Water”. Czasem czegoś tym kawałkom brakuje, jak w przypadku „Plants and Rags”. Dość ciężko wypada, znany z debiutanckiego singla „Water”. Zapada w pamięć, równie chwytliwe co w wersji finalnej „Sheela-Na-Gig”. Może lepiej bym zrobił, kupując tegoroczną winylową reedycję „Dry” ale „analogów” rzadziej słucham, a chciałem bliżej poobcować z tymi pierwszymi utworami PJ Harvey. I w tym wymiarze udało mi się to podwójnie.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×