Premiery płyt Taco jednoczą przy głośnikach całą moją rodzinę. I to jedyny taki przykład w całej muzyce współczesnej. Zatem „Jarmark” został zamówiony w pre-orderze (podobnie jak „Europa”), a gdy pojawił się w sieci kilka dni przed wersją CD, skusiłem się, by go posłuchać wyjątkowo tą drogą. Pierwsza część nowego materiału Filipa Szcześniaka wchodzi gładko. Właściwie wszystko jest tu już oswojone – melodyjne, mocno elektroniczne podkłady, łapanie się modnych brzmień, gościnny udział innych raperów, ale i gwiazdy innego formatu – tym razem w osobie Artura Rojka. Nawet trylogia tematyczna (taka jak „Łańcuch”) była już próbowana. Same melodie też jakby gdzieś już były. Ale czy to źle? Bynajmniej. Przecież skoro raz już coś się spodobało, to teraz też może. I faktycznie się podoba. Pomysły muzyczne ciekawie wykraczają miejscami poza klasyczny hip hop. Wstęp do „Panie, to wyście!” leci jak w post-rocku, w znanym z „singla” „Polskim Tangu” wchodzą dźwięki niczym z Prodigy, a początek „Dwuzłotówki Dancing” mógłby zagrać jakiś gitarowy zespół alternatywny. Z kolei „Szczękościsk” ma motyw w stylu szlachetnego pop-rocka z lat 80. No ale Taco przede wszystkim się słucha pod kątem tego, co ma do powiedzenia. „Jarmark” zaczyna się od tematu nienawiści. „Łańcuch” to typowy emocjonalny „efekt motyla”, a w „Panie, to wyście!” dostajemy problem nienawiści jako naszej cechy narodowej. Przy czym wcale nie chodzi tu o dzielenie Polaków na tych tolerancyjnych i tych nie, bo Taco wyraźnie pokazuje, że hejt jest tzw. obustronny. Przy okazji „naszych” relacji z wiarą i kościołem katolickim także dostaje się zarówno kościołowi jak i wiernym. Obok ogranych już grzechów kościoła jest tu także wtręt o tym jak umykamy z domu w dniu kolędowej wizyty duszpasterskiej. Dobrze, że obok uogólnień, są też zgrabnie ujęte przypadki spostrzeżeń społecznych. Niby kawałek o narkotykach jest podany w formie osobistego wspomnienia (z imieniem dilera i miejsca przekazywania towaru) ale łatwo zauważyć, że pewien schemat zwyczajów i skutków się powtarza. Podkład jest w tym przypadku dość ponury, jakby z pogranicza zaświatów. Świetnym kawałkiem jest utwór poświęcony kontaktom młodzieży z pornografią. I choć Taco nie pozostawia złudzenia co do oceny skutków tego zjawiska, to nie rzuca wprost oskarżeń o taki stan rzeczy (wiadomo, że z rodzicami się o takich sprawach nie gada). Ciekawa jest tu też konstatacja, że po Matrixie nie chcemy skakać po dachach budynków, a wizje ujęte w pornosach chcemy przekładać wprost na życie. Zaraz po „Wychowała Mnie Pornografia („WMP”) dostajemy dość przykry obraz relacji damsko-męskich oparty na kulturze „macho”. I znów podoba mi się, że partie kobiece zrobione przez wokalistkę Coals są wykonane „słodkim głosem idiotki”, a nie na wzór feministycznego protest-songu. Zawsze pojawia się gdzieś w tle ta nuta, że nie ma tylko złych i tylko tych słusznych. Pre-orderowa edycja zawiera dodatkowy, nieopisany na płycie kawałek, ukrywający się pod trackiem 13. To chyba najbardziej taneczny kawałek na całej płycie (obok „Influenza”), a może nawet stylistycznie w całej karierze Taco. Tekstowo to trochę skarga na kiepskie przygotowanie młodzieży do dorosłego życia ale również rzecz o narzekaniu tych lepszych na tych gorszych – z czego Taco w swoim stylu nieco kpi. Generalnie numer przyjemny i warto go mieć. Edytorsko jak to ostatnio bywa dostajemy zestaw skarbów w tekturowym pudełku: jest płyta w digipacku z dowcipnymi grafikami, są naklejki, książeczka z tekstami i plakat. I czego się tu przyczepić? Nie ma czego.