Czternasty album Trickiego jest jego najkrótszym (niespełna 29 minut) i – o ile tak można powiedzieć w jego przypadku – najbardziej smutnym, gorzkim i melancholijnym. Nie jest tajemnicą, że po nagraniu poprzedniej płyty „ununiform” (2017), artysta stracił córkę i „Fall To Pieces” jest w dużej mierze twórczym odreagowaniem niezwykle ciężkich uczuć z tym związanych (Mina Mazy – owoc związku z Martiną Topley-Bird popełniła samobójstwo w wieku 24 lat). Ważnym elementem – zwłaszcza dla polskich fanów – jest obecność wokalna na płycie Marty Złakowskiej, którą Tricky poznał w jednym z krakowskich barów i zauroczył jej głosem. Faktycznie, śpiew naszej krajanki jest jakby stworzony do tej muzyki. Marta cięgnie główne partie w większości kawałków, które są generalnie krótkie i zasadniczo nie przekraczają czasu trzech minut. Często rozjaśnia ona ciemne elektroniczne plamy dźwięku jak ma to miejsce w „Running off” czy „I’m in the Doorway”. Tricky współpracował przy tych kompozycjach także z Oh Land, duńską artystką, z którą spotkał się już przy okazji realizacji płyty „Skilled Mechanics”. Ale już w przypadku kluczowego dla tej płyty kawałka „Hate This Pain” włącza się w zacięty wokal Trickiego potwierdzając po prostu jego pełne niezgody uczucia. Utwór ten otwierał wydaną wcześniej EP „20,20”. Wybija się w nim powracający motyw muzyczny niczym gnębiące, bezwzględne ataki bólu. Ale są na „Fall To Pieces” również fragmenty w przyspieszonym, nerwowym rytmie, jak w niemal tytułowym „Fall Piece”. Przeciwieństwem jest choćby majestatyczny „Like a Stone”, w którym tytułowy kamień wyraźnie ciągnie w dół, w smutek i rezygnację. Przygnębiający nastrój trwa już do końca albumu. Trudno rozsądzić, czy bardziej przybija wolny „Throws Me Around”, czy jeszcze wolniejszy „Vietnam”, w którym Tricky mamrocze w charakterystyczny dla siebie sposób przy akompaniamencie paru prostych dźwięków. Oczywiście cała twórczość 52-letniego już artysty wybrzmiewała podobnymi dźwiękami i frazami i trudno było mu zarzucać dotychczas brak artystycznej wiarygodności. Zupełnie inaczej odbiera się jednak ten album, wiedząc w jakim kontekście powstawał. Oby zadziałał efekt katharsis.