Duet Run The Jewels jest jednym z zaledwie kilku wykonawców, którzy od paru lat przekonują mnie do słuchania hip hopu. Nie bardzo załapałem się na klasyków tego nurtu z lat 80. i 90. (poza Beastie Boys). Słuchałem trochę Wu-Tang Clan, Cypress Hill ale tak naprawdę dopiero w drugiej dekadzie tego wieku zacząłem doceniać ten gatunek. Run The Jewels robi przede wszystkim wrażenie iście rockowym powerem. Gdyby wszak spojrzeć na udziały gości i sample z najnowszej płyty, to sprawa wydaje się jasna. Zack de la Rocha, Josh Homme (ich przedstawiać bliżej nie trzeba), Matt Sweeney (m.in. Guided by Voice, Zwan), Dave Sitek (TV on the Radio) do tego cytat z „Ether” Gang of Four – to naprawdę niezły zestaw argumentów, choć nie należy szukać tu prostych nawiązań stylistycznych. Ale Killer Mike i EL-P to generalnie mocni goście. Nie pieszczą się, nie trapują, nie sięgają po auto-tune’a. Stosują konkretne bity i poruszają tematy, które są ważne dla chłopaków (od politycznych po pop-kulturowe). Pozują na okładce przy brykach i z bronią w ręku. Pokazują też, że i bez gitar można przywalić, co nie jest oczywiście żadnym novum, ale wciąż robi na mnie wrażenie. Ten głęboki bas w tle, intensywność nawijek, masywny rytm… Płytę zaczynają trzy „promo-kawałki”, do których powstały teledyski. To generalnie szybkie strzały. Może mało zapadają w pamięć (pomijając wstawkę z tytułowym „Ooh La La”), ale dobrze pokazują w czym rzecz. Zmysłowy, a zarazem niepokojący urok ma zawołanie „More Fire” w „Holy Calamafuck”. Trybunowe rozgrzewki dopełniają nastroju „Goonies vs. E.T.”. Co ciekawe nagrania z udziałem rockmanów z RATM i QOTSA mogą uchodzić za te spokojniejsze, czy bardziej refleksyjne (pomimo mocnej politycznej wymowy). „Pulling the Pin” w większym stopniu określa gospelowy udział pomnikowej Mavis Staples, niż Josha Homme’a. Na zakończenie dostajemy z kolei dość niezwykły jak na RTJ numer, w którym jest miejsce i na smyczki i na dęciaki. Przy tych drugich można szukać wręcz skojarzeń z The Comet Is Coming. Album zamyka wstawka („Theme Music”) zapętlająca płytę, w której pojawia się singlowe i tytułowe „Yankee And the Brave”. Czwarty album duetu Run The Jewels nawet na moment nie spuszcza z głośnego tonu. Panowie mają dużo do powiedzenia i oprawiają to w zdecydowane dźwięki i frazy. Dla mnie wciąż są gatunkowym numerem jeden.