„WE ARE CHAOS” – Marilyn Manson

Universal Music, 11 września 2020

„WE ARE CHAOS” – Marilyn Manson

Marilyn Manson podobnie jak kiedyś Rammstein, czy nadal Stone Temple Pilots długo nie był traktowany przeze mnie poważnie. To był taki zestaw efekciarskich wykonawców, którzy podpinali się pod określone gatunki muzyczne. Marilyn Manson’a uważałem za gorszą wersję Trenta Reznora, kogoś z pozorancką otoczką, w sam raz dla kolorowych gazet i dzieciaków. Gdzieś tam wpadał mi w ucho jeden, czy drugi numer, ale pierwszą płyta jakiej posłuchałem był dopiero nabyty w Biedronce analog z przedostatnią płytą z 2017 roku. „We Are Chaos” zebrał jednak na tyle dobre recenzje, że postanowiłem dać Mansonowi drugą szansę (album „Heaven Upside Down” był w sumie przyzwoity ale słuchałem go bez cienia ekscytacji). Tymczasem tegoroczne dokonanie szybko przyswoiłem i polubiłem – wręcz chętnie do niego wracam. Przede wszystkim na tegorocznej płycie nastąpiło przesunięcie w kierunku Gary Numana i Davida Bowie. MM nie straszy, nie prowokuje – po prostu oferuje dziesięć chwytliwych kawałków w dobrze opanowanym przez siebie stylu. Mieszanka gitar i elektroniki, zamknięta w 3-4 minutowych piosenkach, zaśpiewanych niskim, lekko teatralnym głosem – to wszystko czego należy się tu spodziewać. Ale to wystarcza. Umiejętne połączenie rocka gotyckiego z elektronicznym industrialem nie jest niczym nowym, ale dziś można powiedzieć śmiało, że Marilyn Manson jest klasykiem i mistrzem tego typu grania. Szalenie przebojowe single „We Are Chaos” i „Don’t Chase the Dead” nuci się już od drugiego odsłuchu, a nie są to jeszcze najprzyjemniejsze piosenki w całym zestawie. Posłuchajcie takich „Paint You With My Love”, czy „Half-Way & One Step Forward” zrobionych w stylu glamowych ballad, aż bezwstydnie wypadających w zderzeniu z dotychczasowym image’m artysty. To pianino lub klawisz prowadzące główne tematy, jakieś smyczki, czasem gitara akustyczna, której nie brak generalnie na tym albumie. Dla równowagi dostajemy też zimne, elektroniczne „Infinite Darkness”, jakby czające się na nas w ustronnej uliczce (nie mówiąc o potwornym obrazie o takim tytule zdobiącym wydawnictwo). Zaraz po nim jest miarowe „Perfume” w tempie „Knights of Cydonia” Muse” i odwołujące się miejscami do The Sisters of Mercy i The Cure „Keep My Head Together”. Przedostatnie „Solve Coagula” od razu coś przypomina. Ten motyw gitarowy… Finałowe „Broken Needle” niemal wyciska łzy. Czy to wciąż ten sam artysta, który nagrywał „Antychrist Superstar”? Jeśli dołożyć do tego przebijające w tekstach nuty optymizmu i wiary w dobry obrót spraw, to otrzymujemy tak naprawdę nowego Marilyn Mansona, którego – przynajmniej mnie – chce się słuchać.

Posłuchaj najnowszej listy przebojów
×